W przywracaniu pamięci niebagatelną rolę odegrały publikacje, które w prostej – często wręcz podręcznikowej – formie opowiadają historię ludzi walczących po II wojnie światowej z sowiecką okupacją Polski. W tym nurcie mieści się też książka Szymona Nowaka „Oddziały wyklętych".

Najciekawsze jest w niej chyba to, że autor do tytułowych „Oddziałów wyklętych" zalicza grupy działające na Kresach jeszcze w czasie wojny. I chyba ma rację, bo partyzanci z oddziału osłonowego dowództwa AK Okręgu Nowogródek ppłk. Macieja Kalenkiewicza „Kotwicza" czy ze Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK por. Adolfa Pilcha „Góry-Doliny" najwcześniej się przekonali, jak naiwne były nadzieje polskich polityków na jakikolwiek sojusz z Sowietami. Ci żołnierze „(...) już w grudniu 1943 roku zmuszeni zostali do walki na śmierć i życie z radzieckimi partyzantami. Stało się to wskutek decyzji podjętej w Moskwie, wedle której do dotychczasowych polskich towarzyszy broni (wiele wspólnych akcji podjętych przeciwko Niemcom) rozkazano strzelać, ale po cichu..." – pisze Nowak.

Zgrupowanie Stołpecko-Nalibockie stoczyło ponad 120 walk i potyczek z sowiecką partyzantką. Pod koniec lipca 1944 roku, korzystając z taktycznego zawieszenia broni z Niemcami, w słynnym rajdzie przedarło się z Puszczy Nalibockiej do Kampinoskiej. Żołnierze zgrupowania wzięli udział w powstaniu warszawskim. Zostali rozbici przez Niemców we wrześniu 1944 roku w bitwie pod Jaktorowem. Oddział „Kotwicza", który zdecydował się zostać na Kresach, już w sierpniu 1944 roku został zdziesiątkowany przez NKWD w bitwie pod Surkontami.

Ich koledzy zostali w lesie do końca lat 40., a nawet dłużej. Dlaczego? Najdobitniej bodaj wyjaśnił to cytowany przez Nowaka jeden z żołnierzy wyklętych Michał Bierzyński ps. Sęp: „Zostaliśmy sprzedani przez Zachód. Jeżeli nie dojdzie do konfliktu ze Wschodem, nie mamy żadnych szans. Walec komunistyczny nas rozgniecie. Ale ponieważ nikt nie wie, co będzie, trzeba się bić".