Hubert zainteresował się „Warcraftem”, kiedy był w Stanach Zjednoczonych. – Pracowałem dużo, ciężko i po pracy miałem ochotę usiąść przy komputerze i odprężyć się w pięknym, wirtualnym świecie – z miastami, lasami, dolinami, polami, pustyniami wielkości małego polskiego województwa – opowiada. – Żyje tam jednocześnie kilkanaście tysięcy graczy – każdy, kogo spotykasz, to nie tzw. NPC (non-player character) sterowany przez komputer, ale wcielony w wirtualną postać żywy człowiek. Jeśli jedziesz na koniu drogą i mija cię inny jeździec, wiesz, że to jest np. chłopak z innej części Europy, a nie bezwolny, komputerowy ludek – wyjaśnia Hubert. Gracze skupiają się w tzw. gildie – stowarzyszenia graczy, którzy razem „rajdują” (tzn. regularnie chodzą na wieloosobowe wyprawy do lochów, jaskiń czy zamków). W czasie takich wirtualnych wypraw rodzą się przyjaźnie. – Ci, którzy lubią ze sobą grać, dobrze się rozumieją, często znają się z realu, a w czasie gry rozmawiają nie tylko o niej, ale i o tym, co w rzeczywistości u nich słychać – dodaje Hubert.
Podobne możliwości daje gra „Second Life” rozgrywająca się w czasie rzeczywistym (w niej doba też trwa 24 godziny). Tu użytkownik ma swego awatara (odpowiednika swojej osoby, który żyje w wirtualnym świecie). W grze są nie tylko odpowiedniki ludzi, ale także prawdziwych instytucji. W polskiej wersji gry jest już np. Second Kraków (czyli wirtualny Kraków wraz ze swoim rynkiem) czy biura poselskie.
– Na rynku w Second Krakowie spotkałam dawną koleżankę, więc w realu umówiłyśmy się po prostu w tym samym miejscu – opowiada Anka, internautka. – Choć nie znam dobrze Krakowa, dzięki wirtualnemu rynkowi trafiłam bezbłędnie.