Warszawski klub Tam Tam. Grupa gości, rachunek przekracza 300 zł. Kelnerka, podając rachunek, informuje, że po przekroczeniu takiej sumy napiwek w wysokości 10 proc. jest obowiązkowy, ale nie można go dodać do kwoty rachunku przy płaceniu kartą, tylko uregulować w gotówce. Próby wyjaśnienia kwituje: – Proszę mi nie przerywać, bo jeszcze nie skończyłam mówić.
Postępowanie w tym skądinąd przyjemnym miejscu dziwne, zwłaszcza że o dodatkowych płatnościach obsługa nie informuje wcześniej. – Nie mamy takich zasad, ale na ostatniej stronie karty jest informacja, że jeśli klient jest zadowolony z obsługi, a rachunek przekroczył 100 zł, może 10 proc. napiwku doliczyć do rachunku i zapłacić kartą. Kelnerka zdecydowanie przekroczyła granicę – wyjaśnia menedżer lokalu Norbert Pomykała.
Postępowanie obsługi ma racjonalne wyjaśnienie: w coraz większej liczbie polskich klubów czy restauracji napiwek można po prostu doliczyć do rachunku i zapłacić np. kartą. Tylko że skoro został zarejestrowany, lokal płaci od niego podatek i dopiero reszta może być podzielona między obsługę, czasami w puli uwzględniani są nie tylko kelnerzy, ale nawet personel z kuchni czy ochrona. Jeśli jednak zostawiamy na talerzyku gotówkę, czysty pieniądz trafia od razu do rąk pracowników.
Napiwki w Polsce są coraz powszechniejsze, słoiki z wrzuconymi na zachętę drobniakami są normą w większości kawiarni. Nawet w tych serwujących kawę w papierowych kubkach na wynos, gdzie trudno mówić o specjalnej obsłudze, bo personel krzykiem oznajmia, jaka kawa jest gotowa i kto ma się zgłosić po odbiór. Estetyka rodem z barów mlecznych! Tam jednak przynajmniej wszystko było jasne: reszta wydawana nawet do pojedynczych groszy.
Czyżby Polacy byli zbyt zamożni i rozrzutnie, a co za tym idzie niepotrzebnie, rozdawali w restauracjach pieniądze? Oczywiście nie można generalizować, ponieważ nawet w lepszych restauracjach bywają goście, którzy wyczekują niecierpliwie, aż kelnerka przyniesie nawet kilka złotych reszty. Wystarczy też zobaczyć, jak wygląda dawanie napiwków w słynących z oszczędności Poznaniu czy Krakowie. W taksówce w grę wchodzą jedynie dziesiątki groszy, a i to pod warunkiem, że na liczniku nie pojawi się kwota w pełnych złotych, bo wtedy o premii można zapomnieć.