Przyjechali nie tylko słuchać rockowej muzyki, ale także arii operowych, wziąć udział w zawodach sportowych albo oddać krew. Na przystanku Woodstock w Kostrzynie nad Odrą zebrano jej 629 litrów. Zdaniem policji festiwal przebiegał spokojnie.
RZ: W tym roku pojawiła się wielka gwiazda, brytyjski The Stranglers, przed nim szwedzki Clawfinger. Czy to znaczy, że Woodstock zmierza w stronę wielkich europejskich festiwali?
Jurek Owsiak: Woodstock zdecydowanie idzie w takim kierunku, żeby grały gwiazdy, aczkolwiek nasz budżet powoduje duże ograniczenia. Bardziej chcemy trafić do kapel poprzez pewną ideę. Jeśli The Stranglers widzą na stronach internetowych, o co tutaj chodzi, i potem mówią nam, że są zaszczyceni, to jest bardzo fajnie. Lub jeżeli Kreator sam się zgłasza, że chce wystąpić, to jest OK. Bo tu nie chodzi tylko o pieniądze, ale o coś więcej. Oczywiście chcemy, żeby takie kapele grały, ale management światowy jest jak z betonu. Kiedy zwracamy się do tych naprawdę wielkich gwiazd, to pomysł im się podoba. Ale potem management jest bezlitosny i wytwarza nam ciśnienie – finansowe. A my nie chcemy czegoś zgubić. Nie sztuką jest kupić kapelę. The Stranglers, Clawfinger to pierwsze próby. Są u nas dlatego, że ktoś kogoś znał i tak się udało. Może takie czasy przyjdą, że ci wielcy sami będą zabiegali, by tutaj zagrać. I o to walczymy.
Woodstock to festiwal młodzieży. Czy pojawienie się gwiazd oznacza, że teraz tłumnie będą też przyjeżdżać panowie po pięćdziesiątce?
Pewnie tak. Niedziela to dzień wolny. Koncert The Stranglers zaplanowaliśmy wieczorem, koniec koło północy. I można jechać do domu i spokojnie w poniedziałek iść do roboty. The Stranglers to zaproszenie dla tych, co nigdy nie byli.