Gospodyni jedną ręką nabiera na chochelkę rzadkie ciasto i cienką strugą polewa wałek, drugą zaś kręci korbą, dbając, by ciasto równomiernie pokrywało rożen. Gdy jedna cienka warstwa się zapiecze, kolej na następną. Tych warstw będzie co najmniej kilkanaście, praca potrwa dobre trzy godziny. Spływające ciasto tworzy dookoła charakterystyczne sople, które nadadzą wypiekowi wygląd przypominający pień drzewa okolony sękami, w przekroju zaś ujawnią się słoje utworzone przez kolejne wartwy ciasta. Tak powstaje sękacz, najsłynniejszy wypiek świąteczny polskich północnych Kresów.
Z całą pewnością sękacz był ozdobą wielkanocnego stołu także w rodzinie Piłsudskich, choć można wątpić, czy znali go dziadkowie Marszałka. Rzecz bowiem w tym, że ten polsko-litewski przysmak spopularyzował się u nas najpewniej dopiero gdzieś w połowie XIX wieku. Na temat jego pochodzenia istnieje wiele sprzecznych teorii. Jedna z legend głosi, że został wynaleziony w XVI w. przez kucharzy na dworze w Berżnikach na cześć goszczącej tam Bony Sforzy, inna, równie wątpliwa, że Polacy przejęli technologię pieczenia ciasta na rożnie we wczesnym średniowieczu od bałtyckiego plemienia Jaćwingów. Spotkałem się też z opinią, iż jest to tradycyjne ciasto tatarskie, czemu jednak dzisiejsi polscy Tatarzy skrzętnie zaprzeczają.
Według najbardziej wiarygodnych źródeł sękacz zrodził się w Brandenburgii, gdzie nadano mu imię Baumkuchen (Baum – drzewo) i już w połowie XVII w. zaliczany był do specjałów Berlina. Do Polski zawitał wraz z pruskimi osadnikami. Zadomowił się w Wielkopolsce, na Pomorzu i Kujawach, gdzie pod nazwą baumkuch lub bankuch znany jest do dzisiaj; wreszcie dotarł na Litwę.
Baamkuch jest tradycyjnym przysmakiem weselnym w Luksemburgu, podobne ciasta pieką Francuzi, Węgrzy, a nawet Szwedzi (spettekakka – ciasto z rożna). Ale Suwalszczyzna jest dzisiaj chyba ostatnim miejscem na świecie, gdzie sękacze piecze się jeszcze według starej metody, na otwartym ogniu, z ręcznie obracanym rożnem. I tu jednak tradycja zamiera i większość sękaczy obecnych dziś w handlu, w tym także te opatrzone zaświadczeniami o rzekomej autentyczności, robione są na elektrycznych opiekaczach, z ciasta „ulepszonego” rozmaitą chemią.
„Sękacze z 200 jajek”, o których pisał Wańkowicz, musiały być przeogromne – zwykle ograniczano się do 40 – 60 jaj. Ja dziś przedstawiam przepis na „dziada”, uproszczoną wersję sękacza, z takiego samego ciasta, tyle że bez rożna i bez sęków, za to ze słojami.