Bohater opowieści jest nietuzinkowym artystą, jego fortepianowe interpretacje ujmują słuchaczy nie tylko perfekcją wykonania, ale i emocjonalnością.
Film o Piotrze Anderszewskim to kino drogi. Rozpoczyna się w Polsce, gdy pianista wsiada samotnie z niedużą walizeczką do wagonu kolejowego, który staje się jego domem na czas trasy koncertowej. W zaimprowizowanym tam mieszkaniu, wyposażonym oczywiście w fortepian, muzyk dzieli się przemyśleniami na temat swojej pracy, opowiada o tym, co go fascynuje, czego się obawia.
Jest synem Węgierki i Polaka. Rodzice nie byli muzykami, ale dzieciom zaszczepili miłość do niej. Starsza siostra Dorota uczyła się gry na skrzypcach, Piotr – na fortepianie. Pamięta, że po raz pierwszy usłyszał Mozarta w kościele św. Krzyża w Warszawie, było to „Requiem”. Uważa go za jednego z najdoskonalszych kompozytorów, mimo zmieniających się fascynacji muzyką Beethovena, Bacha, Chopina.
– Grać można tylko coś, co się kocha. Naprawdę kocha – mówi Piotr Anderszewski z przekonaniem.
Unika artystycznych kompromisów. W filmie zobaczymy fragment jednego z paryskich koncertów, po zakończeniu którego tak się zwrócił do oklaskującej go publiczności: – Nie jestem dziś zadowolony z drugiej partity, więc zagram ją jeszcze raz. To trwa 18 minut, więc jeśli chcecie państwo pójść do domu... to nie ma problemu!