Zmiana na lepsze jest bezsprzecznie widoczna, choćby w porównaniu z ubiegłorocznym "Panem Twardowskim", którym poprzednia dyrekcja sprowadziła tancerzy Opery Narodowej do poziomu amatorskiego zespołu. "Tristana" można pokazywać w Europie, bo okazało się, że mamy własnego, wysokiej klasy choreografa. Nazywa się Krzysztof Pastor.
Do tej pory był bardziej znany poza krajem, a długoletnia praca za granicą ukształtowała jego choreograficzny styl. Widać wpływy znakomitych szefów holenderskich zespołów – Hansa van Manena i Jiřiego Kyliana, bo Pastor tak jak oni potrafi ukazać piękno ludzkiego ciała. Wzorem dla niego jest bez wątpienia mistrz XX-wiecznej klasyki George Balanchine z jego dążeniem do perfekcji w rysunku baletowych scen. Tyle tylko, że u Amerykanina eleganckie gesty były pozbawione emocji. Pastor stara się zaś poprzez nie przekazać uczucia.
Bohaterem spektaklu uczynił Tristana, w którego dzieje wpisana jest jedna z najpiękniejszych historii miłosnych. Uczucie, jakie połączyło go z Izoldą, nigdy wszakże nie zostało spełnione, bo ona poślubiła króla Marka, a Tristan jako wierny rycerz nie mógł zdradzić monarchy. Tragiczna miłość musiała doprowadzić do śmierci, kochankowie nie mogli żyć bez siebie, a wspólny los nie był im dany.
Krzysztof Pastor pokazuje jednak całe życie Tristana, od narodzin aż do okrutnego finału. Pierwsza scena z udziałem jego rodziców pełna jest poetyckiej ulotności. Taką baletową szlachetność potrafią osiągnąć tylko najlepsi choreografowie, a Dominika Krysztoforska (matka Tristana) i Siergiej Basałajew (ojciec) doskonale oddali zamysł choreografa.
Później napięcie wyraźnie opada, gdyż "Tristan" staje się ciągiem obrazków o dorastaniu bohatera. Narracyjny charakter tych scen rozmija się z klimatem muzyki Richarda Wagnera, którą wybrał choreograf. Namiętności zniknęły z tańca oraz z gry orkiestry, która nie umie ich odnaleźć we fragmentach Tristanowskiego dramatu tego kompozytora. Na dodatek miłosne "Pieśni Matyldy Wesendonk" Wagnera Anna Lubańska śpiewa bez najmniejszych emocji.