Czołowa brytyjska formacja nu jazzu The Cinematic Orchestra powraca do Polski w nowym składzie i z nowymi pomysłami.
Od ich błyskotliwego debiutu albumem „Motion” minęło dokładnie dziesięć lat. Okrzyknięto ich wówczas mistrzami nu jazzu. Nie rywalizowali z Us3, nie mieli atrakcyjnych wokalistek jak The Brand New Heavies. A mimo to ich multimedialne spektakle gromadziły nie mniejszą publiczność, a przy tym bardziej wymagającą. Bo The Cinematic Orchestra utworzyli muzycy, którzy zarówno w studiu, jak i na scenie siadali do instrumentów i wykonywali precyzyjnie zaaranżowaną muzykę z krótkimi solówkami.
Oczywiście nie należeliby do nurtu nu jazzu, gdyby nie wykorzystanie elektronicznych brzmień, komputerowych rytmów i sampli. Obok klawiatur i gramofonów didżeja i lidera Jasona Swinscoe stoi zawsze laptop, do którego podchodzi z równą atencją jak do instrumentów.
Mnie, zaprzedanego fana muzyki Milesa Davisa, zaskoczyli tym, że potrafili inteligentnie zapożyczyć brzmienie jego elektrycznych zespołów z początku lat 70. Przykładem jest otwierający album „Motion” utwór „Durian”. Po onirycznym, nastrojowym wstępie muzycy wpadają w trans ekstatycznych improwizacji. Pobrzmiewa tu trąbka podłączona do gitarowego przetwornika wah-wah jak u Milesa, solówkę w stylu Dave’a Liebmana gra saksofonista.
Efektowny debiut zauważono na całym świecie. The Cinematic Orchestra została zaproszona na ceremonię Director’s Guild Awards, kiedy nagrodę wręczano Stanleyowi Kubrickowi.