Billboardy i spoty reklamowe z uśmiechniętymi gwiazdami muzyki pop zachęcają do zabawy na koncertach organizowanych przez kolejne festiwale.
Tymczasem w kulisach wre wojna między agencjami, które podbijają stawki za sprowadzenie artystów. Bywa, że cena nie gra roli – chodzi o wypromowanie kolejnej metropolii i zaistnienie w ekstraklasie polskich miast.
[srodtytul]Bogata Polska[/srodtytul]
– Sytuacja jest beznadziejna – mówi jeden z promotorów koncertów. – Miałem zamówienie na Manu Chao, za którego trzeba zapłacić 50 tys. euro. Ale po tym, jak w zeszłym roku we Wrocławiu nie wypalił przyjazd Lenny’ego Kravitza, w sytuacji podbramkowej sprowadzono Manu Chao, a miasto zapłaciło aż 350 tysięcy euro. Kiedy teraz zabiegałem o Hiszpana, jego menedżer zareagował następująco: „Jesteście bardzo bogaci. Manu nie przyjedzie do Polski za kwotę niższą niż 350 tys. euro!”. Problem polega na tym, że w wielu miastach kraju lokalni politycy wydają publiczne pieniądze, dbając wyłącznie o swój wizerunek, z myślą o przyszłych wyborach. Tymczasem rynek jest niszczony.
Ambicje najważniejszego organizatora koncertów w Polsce ma Kraków. Miasto ułatwia produkcję festiwali Coke i Selector, organizuje czerwcowe wianki, sylwestry. W zeszłym roku chciało wydać na sylwestrowy koncert Pussycat Dolls gigantyczną kwotę 700 tys. dolarów, ostatecznie poprzestało na Leonie Lewis – za 500 tys. euro.