Jeszcze trzy lata temu to Amy Winehouse uważana była za największą białą wokalistkę soul XXI wieku. Niestety dziewczyna stoczyła się kompletnie i właściwie muzyczny świat o niej powoli zapomina (za to jej narkotykowe i alkoholowe ekscesy wciąż są pożywką dla brukowej prasy).
Dziś coraz częściej miano największej białej wokalistki czarnej muzyki przypisuje się właśnie Brytyjce Alice Russell. A jej ubiegłoroczny album „Pot of Gold” sprzedaje się znakomicie i zbiera świetne recenzje w branżowej prasie.
I nie ma się czemu dziwić, bo ma niesamowity, głęboki, czarny głos, a jej piosenki to utwory o klasycznych soulowych aranżacjach, ale nie brak w nich też nowoczesnych rozwiązań brzmieniowych z muzyki klubowej czy r’n’b. Słychać jednak, że to muzyka, której korzenie tkwią w latach 70. XX wieku.
Russell z muzyką miała do czynienia od dziecka, bo jej ojciec był organistą. Zaczynała śpiewać w kościelnym chórze. Później nastał czas występów w klubach, gdzie szybko została zauważona. Współpracowała z takimi wykonawcami jak Massive Attack, Morcheeba czy Quantic Orchestra.
W 2004 roku zadebiutowała płytą „Under the Munka Moon”. Do dziś nagrała cztery albumy studyjne i jeden koncertowy. I to właśnie występy na żywo są jej żywiołem. – Uwielbiam koncerty. Zawsze wtedy najlepiej się czuję, mocno je przeżywam i cieszę się, kiedy mogę po raz kolejny gdzieś wystąpić – powiedziała w jednym z wywiadów.