XX wieku fenomenem hip-hopu, daleko zresztą poza sam gatunek wykraczającym. Method Man, najbardziej przebojowy z członków WTC, zagra w środę w Stodole.
Muzyczny klan od początku był zżyty. Jego muzycy wspólnie wypracowywali unikalną mitologię zespołu, gdzie filozofia, mistycyzm i socjologiczne zacięcie liczyły się równie mocno jak komiksy, mafijne kino akcji czy azjatyckie sztuki walki. Karierę WTC trudno wyobrazić sobie bez przełomowego albumu „Enter the Wu-Tang (36 Chambers)”, na jakim znalazł się solowy utwór „Method Man”, zatytułowany od pseudonimu Clifforda Smitha.
To właśnie on wylewał najwięcej potu na koncertach i uczestniczył w nagraniach największej liczby albumów innych wykonawców. Swym charakterystycznym głosem budował legendę muzycznej rodziny. Raper i wydawca donGURALesko mówił, że Smith tworzył „bajkowy świat idealnie trafiający do słowiańskiej duszy”. „Jedni chodzą na Harry’ego Pottera, a ci bardziej niegrzeczni słuchają w samochodzie Method Mana” – przekonywał.
Podniecenie związane z oczekiwaniem na legendę hip-hopu osłabia fakt, że – jeśli nie liczyć trzecioligowego Cilvaringz i Streetlife’a – Method Man przyjedzie do Polski pozbawiony wsparcia. Bez Redmana, z którym wydał w zeszłym roku bardzo przyzwoitą kontynuację nagranej przed 11 laty płyty „Blackout”. Bez Ghostface’a i Raekwona, choć premiera ich wspólnego projektu „Wu-Massacre” pokrywa się z warszawskim koncertem.
Na usta ciśnie się więc pytanie: czy jest coś, czym artysta po dwóch występach nad Wisłą i show danym wspólnie z Wu-Tang Clan jest w nas stanie porwać? Jakiego asa z rękawa może wyciągnąć, skoro w dorobku ma tylko jeden nagrany na własną rękę od początku do końca udany album – debiutancki „Tical”? Po odpowiedź należy się zgłosić w środę do Stodoły.