Zamiast enigmatycznego szyldu CBGB's & OMFUG („Country, Bluegrass, Blues and Other Music For Uplifting Gourmandisers”), nad wejściem wisi czarny, gustowny daszek z napisem „John Varvatos”. Reklamuje otwarty tu w kwietniu 2008 roku butik znanego projektanta. Ten jest najwyraźniej bardzo zapatrzony w gusta rockandrollowców.
– Staraliśmy się zachować jak najwięcej elementów oryginalnego wystroju klubu – przekonuje sprzedawca, na oko około 30-letni. Jest rozmowny i chętnie odpowiada na pytania o przeszłość lokalu, którą znać może tylko z opowieści starszych kolegów. Ile w związku z tym w jego słowach prawdy? - Całkiem zlikwidowaliśmy tylko toalety, bo to był makabryczny widok – uśmiecha się. „Nie było tam żadnych ubikacji, każdy sikał tam, gdzie stał” – pisał w autobiografii Dee Dee Ramone, który przed laty razem z Ramones był w CBGB's niemal rezydentem.
– Zebraliśmy tu plakaty zespołów związanych z klubem – kontynuuje sprzedawca, wskazując na obwieszoną czarnymi ramami ścianę. Ale wśród nich wyróżniają się kolorowe postery Jane's Addiction czy Pearl Jam, a więc grup z zupełnie innych czasów. Przypominają zresztą bardziej galerię dyplomów w sterylnym gabinecie lekarskim, niż trofea słynnego klubu.
Jeśli któryś ze zgromadzonych eksponatów może pamiętać ekscesy Patti Smith czy Talking Heads z lat 70. czy 80., to jest to przeciwległa ściana. Ta, przy której kiedyś stał stół mikserski, a wyżej stoliki dla gości. Pokryta centymetrową warstwą podartych plakatów, naklejek, ulotek i ogłoszeń zgromadzonych na przestrzeni lat, jest jak księga pamiątkowa. Świstki papieru naklejane były bezładnie, jeden na drugi. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Wyglądają jak przedszkolna wydzieranka. Aż chce się sprawdzić, czy na samym spodzie tej mozaiki są jeszcze datowane na 1973 rok plakaty z pierwszych koncertów Television. Ściana, mimo że chroniona grubym, czystym jak łza szkłem, wprost śmierdzi punkrockowym brudem. Nasiąkła nim przez lata i jakkolwiek John Varvatos by się nie starał, szybko się go nie pozbędzie.
– Tu nie wolno robić zdjęć! – z zamyślenia wyrywa zdenerwowana ekspedientka, szybko przypominając, że to już nie CBGB's, a luksusowy sklep. Droga ewakuacyjna ze sprofanowanej świątyni prowadzi między wieszakami pełnymi sztruksowych kurtek za półtora tysiąca dolarów i równie drogich par butów. Wprost na ruchliwą ulicę Bowery.
To tu biło przed laty serce nowojorskiej bohemy. Dzielnica Lower East Side tanimi mieszkaniami i magazynami ściągała artystów, narkomanów i wyjętych spod prawa dziwaków. Niemal za rogiem rządził słynny na cały świat motocyklowy gang Hell's Angels. Od policjanta łatwiej było spotkać dilera. Dziś to już jednak odległa historia. Jest tu czysto i schludnie, a jedyny przejaw jakiegokolwiek buntu to autobus, który nie przyjeżdża od ponad pół godziny. Podobnie na rogu pięćdziesiątej trzeciej i trzeciej, o której kiedyś Ramones śpiewali jako o piekle na ziemi.