To przypadek, ale znamienny, że Rok Chopinowski zaczął się wrocławską premierą powstałej 100 lat temu we Włoszech opery o polskim kompozytorze, na finał Teatr Wielki w Łodzi wystawił „Kochanków z klasztoru Valldemosa”, o pobycie Chopina na Majorce. Obie opery próbują wpasować kompozytora w inną konwencję, chętnych zaś do podobnych działań nie brakowało.
Wśród 3000 imprez 2010 roku wiele wymyślono po to, by udowodnić, że genialny Fryderyk po przeróbce pasuje na każdą okazję. Nawet stołeczne noworodki zaczęto obdarowywać śpioszkami z jego podobizną.
[srodtytul]Fortepian najlepszy[/srodtytul]
Był zatem Chopin śpiewany i tańczony, klasyczny i nowoczesny, Chopin flamenco, rockowy lub folkowy. W zalewie propozycji, często wyłącznie komercyjnych, właściwie tylko jazzmani (Andrzej Jagodziński, Krzysztof Herdzin, Mateusz Kołakowski czy Uri Caine) przykuwali uwagę. Bo też Fryderyk był niemal ich prekursorem, pisał krótkie, chwytliwe tematy, które swobodnie rozwijał.
Jego muzykę można aranżować na akordeony (Motion Trio) i naczynia z wodą (Glass Duo), najpiękniej brzmi jednak grana tak, jak on chciał – na fortepianie.