Ale to nie zespół Jamesa Hetfielda rozsławił ten utwór. Stało się to w 1973 roku za sprawą Thin Lizzy. Usłyszymy ją w oryginalnym wykonaniu już w poniedziałek.
Zespół ruszył z muzyczną ofensywą. Od stycznia trwa europejska trasa koncertowa. Zapowiadane jest wyjątkowe show, na którym usłyszymy wszystkie najważniejsze kompozycje grupy. Będzie czego posłuchać, bo trochę lat już upłynęło od debiutu. Thin Lizzy zostało założone w 1969 roku przez basistę, wokalistę i kompozytora Phila Lynotta.
[wyimek] [link=http://blog.rp.pl/zkulturanaty/2010/09/03/z-kultura-na-ty/]Z Kulturą na Ty! - poleć swoje wydarzenie kulturalne[/link][/wyimek]
Ten niesamowicie uzdolniony artysta miał ogromny wpływ na muzyczne oblicze grupy, to on wpadł na pomysł, by na potężnej, mocnej linii basu i perkusji grały dwie równoprawne gitary prowadzące. Lynott nie wymyślił żadnego nowego gatunku, nie zrewolucjonizował niczego. Ale – inspirując się twórczością Boba Dylana, Vana Morrisona czy też Bruce’a Springsteena oraz muzyką irlandzką – potrafił skomponować kilka kapitalnych, hardrockowych piosenek, które weszły do kanonu rocka, jak choćby „The Boys Are Back In Town” czy „Jailbreak”.
Grupa słynęła ze znakomitych koncertów. Ich płyta „Live And Dangerous” z 1978 roku zajęła pierwsze miejsce w nowym rankingu najlepszych albumów koncertowych z muzyką rockową. Krążek zwyciężył w głosowaniu przeprowadzonym w ubiegłym roku przez brytyjską stację radiową Planet Rock, wyprzedzając m.in. koncertową płytę Deep Purple „Made In Japan” oraz „Strangers In The Night” formacji UFO.