– Justine to ja – mówi Lars von Trier. – Opowiedziałem o stanie umysłu, jaki dobrze znam.
Bohaterka „Melancholii" cierpi na głęboką depresję. Pierwsza część filmu opowiada o jej ślubie. Claire, starsza siostra, przygotowała w swoim olbrzymim domu wystawne przyjęcie, ale śliczna panna młoda tylko udaje, że się uśmiecha. Co chwilę ucieka do ogrodu, miota-
na wewnętrznym niepokojem. Twarz jej wtedy tężeje, oczy stają się matowe od bólu. Małżeństwo jest jeszcze jedną próbą wyjścia z choroby, która znowu okazuje się silniejsza. Rozbawieni weselni goście czekający na tańce, pocałunki i rzucanie bukietu stają się niemal wrogami.
– Justine mówi, że życie jest kiepską ideą – wyznaje Trier. – Bóg przeżył radość stworzenia, ale nie przemyślał, co ma być potem.
Jest w filmie przejmująca scena. Dzień po ślubie. Nie ma już gości, wyjechał nawet świeżo upieczony mąż, rozumiejąc, że ich związek nie może się udać. Claire pomaga Justine wstać z łóżka. Ale dziewczyna nie jest w stanie się podnieść. Potem, zawleczona przez siostrę do łazienki, usiłuje wejść do wanny. Nie może, bo jej noga waży tonę. Osuwa się bezwładnie na ziemię. Von Trier od lat żyje na psychotropach, zmagając się z podobną chorobą. Nigdy tego nie ukrywał.