Pięć lat temu ukazał się album tria Oleś/Werner/Oleś „Shadows" zawierający kompozycje perkusisty Bartłomieja Brata Olesia i jedną kontrabasisty Marcin Olesia. Utytułowany amerykański pianista Kenny Werner znalazł w nich tak silne inspiracje, że zagrał na swoim najwyższym poziomie. Po pięciu latach muzycy powrócili do tamtego repertuaru, a gość z Nowego Jorku okazał się być w doskonałej formie.
Pianista rozpoczął występ długą solówką otwierającą kompozycję „Discovery". Przenikające się fortepianowe akordy płynęły powoli, jak szeroka rzeka, od razu podziałały kojąco na słuchaczy. Kiedy dołączyła sekcja rytmiczna braci Oleś, muzyka nabrała żywszych barw. Trio zabrzmiało tak, jakby grało ze sobą od zawsze.
Werner słynie z gry oszczędnej, ale nasyconej emocjami. To samo można powiedzieć o naszych muzykach, przynajmniej kiedy wykonują tematy w łagodniejszym nastroju. Dzięki dobremu nagłośnieniu kinowej sali można się było delektować niuansami brzmienia akustycznych instrumentów. Niestety, nie rozumiem dlaczego niektóre koncerty mają tak słabe oświetlenie. I tym razem muzycy byli pogrążeni w półmroku, co uniemożliwiło przyjrzenie się im. A przecież obserwacja, jak przeżywają swoją muzykę, jakie uczucia malują się na ich twarzach, jest częścią spektaklu, jakim jest koncert. Miłośnik muzyki na koncercie musi pozostać widzem, a nie być tylko słuchaczem.
Koncert tria Oleś/Werner/Oleś był także kolejnym dowodem na tezę, że najlepsza muzyka powstaje w efekcie wymiany doświadczeń pomiędzy muzykami. Bo Kenny Werner inspirował braci Oleś do wydobywania rytmicznych subtelności ze swoich instrumentów, a oni zachęcali go dynamicznej gry od nostalgicznej zadumy do ekspresji. Wysłuchaliśmy niemal całego programu z albumu „Shadows". . Koncert zakończył bis „It's Only a Dream", ten utwór zamyka również płytę.