Celebryci, mróz i kobiety z tamtych lat

"Dziennik 1954 - wersja oryginalna" Leopolda Tyrmanda Wydawnictwa MG to najlepszy prezent gwiazdkowy. Dla naszych czytelników mamy trzy książki.

Aktualizacja: 22.12.2011 14:01 Publikacja: 20.12.2011 15:25

Celebryci, mróz i kobiety z tamtych lat

Foto: materiały prasowe

Bogato ilustrowana edycja dziennika jest idealną lekturą na świąteczny czas, Leopold Tyrmand zaczyna swoją historię 1 stycznia 1954 roku:

"Rano raz jeszcze ukorzyłem się przed Bogiem. W imię Boże rozpoczynam ten dziennik, jak zawsze to robię z racji świąt, początków, rocznic i innych powodów do metafizycznych sentymentów, rozrzewnień i w ogóle przy każdej okazji, jaka się do tego nadaje. Okazje są dwie. Data. I - w imię Boże, zacznijmy wreszcie ten dziennik!".

Zobacz na Empik.rp.pl

Pisarz powadzi nas przez swoje zimowe dni spędzane w stolicy:

"Mróz dochodzi do dwudziestu pięciu stopni w ciągu dnia. Ludzie wędrują po mieście śmieszni i okutani. Każdy naciąga na siebie, co tylko ma. Nikt, nawet najprzystojniejsza kobieta, nie wygląda dziś na ulicy ładnie. Czekanie na tramwaj czy trolejbus jest w tych warunkach męczeństwem. Wydaje mi się, że jeśli Warszawa zdobędzie się kiedyś na zbrojne wystąpienie przeciw regime'owi, to rewolucja zrodzi się w taką pogodę na przystankach. Dzika nienawiść płonie w oczach czekających godzinami na autobus na widok limuzyn komunistycznych dygnitarzy, takiej nienawiści nie zauważyłem nigdy we wzroku bezrobotnych spoglądających na auta milionerów."

Tyrmand spotyka się z nami niemal codziennie, aż do 2 kwietnia 1954 r., by na końcu zaprezentować nam siebie i swój życiowy manifest:

"Oto ja z wierzchu. Przejdźmy do korzenia, a potem - do środka, s'il vous plaît...

(...)

Wartością moralną, którą wielbię najgoręcej, jest lojalność; nie przeszkadzało mi to zdradzać, przy każdej okazji, szczerze przeze mnie kochane kobiety. Jedno wiem na pewno - nigdy wżyciu, o ile wiem, nie wyrządziłem żadnemu człowiekowi krzywdy."

Razem z Tyrmandem śledzimy życie towarzyskie, uczuciowe i polityczne Polski tamtych lat. Historie osobiste, przeplatane ze zdarzeniami publicznymi, pozwalają nam idealnie poczuć ich klimat. Poznajemy młodego Stanisława Lema, Zbigniewa Herberta, Jana Lenicę, Julię Hartwig i wiele innych przyszłych sław. W książce pojawia się ponad 570 nazwisk.

"Czyż mam jeszcze pisać o tym, że Teresa Gonalikowska ślicznie wyglądała, Andrzej Roman był bardzo miły, Danuta Kętrzyńska fatalnie ubrana, Hanka Miłoszowa dziwnie osowiała, Marian Czarnecki dobrze ubrany,  Adam Pawlikowski miał na sobie czysty kołnierzyk i krawat, a pewna dziewczyna, o której wiem, że nazywa się Hanka i pracuje w radio - bardzo mi się podobała."

Szczególnie apetyczne są opisy przygód miłosnych Tyrmanda:

"Zastałem ją w łóżku, a przy niej młodą bytowiankę, Basię, którą znałem. Od słowa do słowa - umówiłem się przy Bronce z Basią na wieczór. Kiedy Basia wyszła na chwilkę z pokoju spytałem Bronkę ostro: Dlaczego nie przyszłaś wtedy?

Bronka odparła równie zaczepnie: Nie mogłam czy nie chciałam, to moja rzecz... Ale dlaczego ty nie przyszedłeś na Sylwestra do Kmicica, tylko ciągałeś z jakąś dziwką na kłucie oczu?

Powiedziałem szybko: Słuchaj, Bronka, przyjdę po ciebie o dziewiątej. Masz być ubrana i powiedzieć dzieciom, że idziesz na bridge'a do Lipowego Dworu... Zrozumiałaś?

- Dobrze ... ale co ty zrobisz z Basią?

- To moja rzecz...

O wpół do dziewiątej spotkałem się z Basią w Europejskiej. Z miejsca oświadczyłem jej, że mam wieczór literacki w Astorii, że bardzo mi przykro, że proszę się nie gniewać, że odprowadzę ją do Orawy. W Orawie zastaliśmy kończącą ubierać się Bronkę, która z błyskawiczną orientacją poprosiła mnie, abym zaczekał, bo idziemy w jedną stronę, gdyż jest ona zaproszona na bridge'a do Lipowego Dworu. Wyglądała świetnie."

Najnowsza edycja „Dziennika" obejmuje całość notatek Leopolda Tyrmanda i różni się w sposób znaczący od pierwotnie opublikowanych wersji: fragmentów drukowanych w londyńskich „Wiadomościach" w latach 1973-1978, pierwszej edycji  książkowej (Polonia Book Fund, Londyn 1980) i kilku następnych wydań krajowych i zagranicznych. Obecne wydanie zawiera kompletny rękopis „Dziennika", przechowywany wraz z resztą spuścizny po pisarzu w archiwach Hoover Institution. Podobnie jak całe archiwum pisarza, oryginał „Dziennika" jest dostępny do publicznego wglądu.

Legenda „Dziennika 1954"  jest niemal równie barwna jak legenda jego autora. Kontrowersje wzbudzała nie tylko treść „Dziennika", lecz sam fakt jego powstania. W przedmowie do londyńskiego wydania, w której Tyrmand opisywał historię wywiezionych z Polski brulionów, znalazło się zdanie: „...niniejsza książka zawiera całość dziennika, nienaruszoną przez względy edytorskie, rozterki moralne, polityczne konieczności, towarzyskie koneksje". Na okładce tomu reprodukowano fragment rękopisu, który okazał się niezgodny z tekstem zamieszczonym wewnątrz książki. Podniosły się liczne głosy, zarzucające Tyrmandowi, że „Dziennik" napisał na Zachodzie, zapewne na podstawie wywiezionych z kraju notatek. Świadectwa Stefana Kisielewskiego i Jana Józefa Szczepańskiego, którym Tyrmand czytał fragmenty „Dziennika" w 1954 roku, nie zmieniły opinii o apokryficznym charakterze książki.

Jaka jest więc prawda? „Dziennik 1954" rzeczywiście powstał w Polsce, ale został przez autora poddany gruntownej redakcji. Fragmenty maszynopisu, zachowane w archiwum Tyrmanda, noszą ślady trzykrotnej obróbki autorskiej.

"Całe przedpołudnie czytałem ten dziennik. Nie powiem, abym promieniał zachwytem podczas tego zajęcia. Są w nim oryginalne spięcia myślowe i ujęcia zdań, ale też dużo niechlujstwa, banału nieudolności".

Tyrmand jak widać, jest w stosunku do swojej prozy bardzo krytyczny, ale warto sięgnąć po "Dziennik 1954", choćby dla tych spięć myślowych.

Kim był Leopold Tyrmand przed rokiem 1954?

Mimo młodego wieku wiele miał już za sobą. Urodzony 16 maja 1920 w Warszawie w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, po maturze wyjechał do Paryża, by w tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych studiować architekturę (1938-39). Z początkiem wojny znalazł się w Wilnie. Aresztowany w kwietniu 1941, został skazany na dwadzieścia pięć lat więzienia za „konspirację antylitewską". Z wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej mógł więzienie zamienić na roboty przymusowe. Imał się różnych prac: był robotnikiem i kelnerem, kreślarzem i palaczem, wreszcie marynarzem. W tej ostatniej roli spróbował ucieczki; schwytany w Norwegii, trafił do obozu koncentracyjnego. Pobyt w Norwegii przyniósł Tyrmandowi znajomość języka norweskiego i materiał do pierwszej książki – Hotel Ansgar. Po powrocie do kraju w 1946 r. Tyrmand pracował najpierw jako dziennikarz w „Expresie Wieczornym" i „Słowie Powszechnym". W latach 1947-49 był członkiem redakcji „Przekroju", w roku następnym rozpoczął stałą współpracę z „Tygodnikiem Powszechnym". Praca ta skończyła się z chwilą odebrania pisma prawowitym redaktorom i przejęcia go przez Jana Dobraczyńskiego (1953).

Kim zatem był Tyrmand w roku 1954? To zależało od punktu widzenia. Dla niektórych był nikim, człowiekiem przegranym, któremu podwinęła się noga. Wariatem, co nie chce zrozumieć dziejowej konieczności i nie bierze udziału w realizacji postulatów socrealizmu. Dla niektórych był barwną postacią Warszawki, cynicznym bikiniarzem w kolorowych skarpetkach, arbitrem elegancji, propagatorem zachodnich nowinek. Dla niektórych wreszcie był Tyrmand wzorem postawy niezłomnej, człowiekiem, który niedostatek i brak możliwości publikowania przedłożył nad ewentualną karierę i zaszczyty – z lojalności dla swoich przekonań. Co ciekawsze, autor w trakcie dziennika sam – zależnie od nastroju chwili – patrzy na siebie z tych trzech perspektyw.

KONKURS:

Dla naszych czytelników mamy 3 książki.

Wygrają 3 pierwsze zgłoszenia na adres kultura@rp.pl z linkiem do wybranej recenzji książki opublikowanej na rp.pl. W tytule mejla proszę wpisać "Tyrmand".

Start konkursu: czwartek, 22 grudnia, godz. 11.00.

Znamy już zwycięzców, poinformujemy ich drogą elektroniczną. Dziękujemy za udział w konkursie :)

Zostań fanem serwisu na Facebooku

Bogato ilustrowana edycja dziennika jest idealną lekturą na świąteczny czas, Leopold Tyrmand zaczyna swoją historię 1 stycznia 1954 roku:

"Rano raz jeszcze ukorzyłem się przed Bogiem. W imię Boże rozpoczynam ten dziennik, jak zawsze to robię z racji świąt, początków, rocznic i innych powodów do metafizycznych sentymentów, rozrzewnień i w ogóle przy każdej okazji, jaka się do tego nadaje. Okazje są dwie. Data. I - w imię Boże, zacznijmy wreszcie ten dziennik!".

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"