W dokumentalnym filmie zrealizowanym w 2009 r. przez Chrisa Hunta legendarny tenor przedstawia i analizuje swoich dziewięć najlepszych scenicznych wcieleń. Dla kogoś, kto ma w repertuarze ponad 125 ról, co jest absolutnym rekordem operowym, był to z pewnością trudny wybór. Nie znalazł się w zestawie choćby Cavaradossi z „Toski" czy Riccardo z „Balu maskowego", które to postaci kojarzone są z Placidem Domingiem.
Swą opowieść śpiewak zaczyna od Don Joségo z „Carmen", bo opera Bizeta kojarzy mu się z rodzinną Hiszpanią i z matką, która była śpiewaczką. – Miała piękny głos – wspomina Placido. Śpiewakiem był także ojciec, specjalnością obojga były zarzuela: hiszpańska opera w wersji przystępniejszej dla masowej widowni. Kiedy Placido był mały, rodzice wyemigrowali z Madrytu do Meksyku, bo podpisali dobry kontrakt. Tam wchodził w operowy świat, słuchając płyt z kolekcji ojca. – Do dziś pamiętam głos Mario del Monaco w roli Andrei Cheniera – opowiada w filmie. – W jego śpiewie było wszystko, nie potrzebowałem scenicznego obrazu. Kiedy sam wchodziłem w tę rolę, odwołałem się do wspomnień z dzieciństwa.
W filmie Placido Domingo niewiele jednak mówi o własnym życiu. Ciekawie analizuje natomiast swoich bohaterów: Dicka Johnsona z „Dziewczyny z zachodu" Pucciniego czy Verdiowskiego Ernaniego. Obaj, choć pochodzą z różnych epok, należą do „szlachetnych przestępców".
W innych postaciach, choć noszą historyczne stroje, odnajduje cechy bliskie współczesnym ludziom. Poeta Hoffmann z opery Offenbacha to człowiek zmagający się z nałogami, biblijny Samson lepiej pozwala zrozumieć potrzebę kontaktu z Bogiem.
Wspomnienia i opowieści, które wieńczy Otello, uzupełniają fragmenty dawnych spektakli Placida Dominga. Niektóre z nich to prawdziwe archiwalne rarytasy, koniecznie trzeba obejrzeć zapis błyskotliwego debiutu w mediolańskiej La Scali w 1969 r. Wystąpił wówczas w „Ernanim".