To nie moda, lecz dyktat. Wielkie wytwórnie żądają od śpiewaków nagrań przebojowych arii, bo tylko takie płyty mają szansę na komercyjny sukces. Nie wiadomo, jakich argumentów użyła Christine Schäfer wobec szefów Sony, ale jej album to rarytas. Wyłamuje się ze schematów, zadziwia zestawem tytułów, wyrafinowaną muzyką.
Nie jest w Polsce zbyt znana, zaśpiewała u nas bodaj tylko raz, kilkanaście lat temu w Krakowie z Berlińskimi Filharmonikami. Wtedy zresztą zaczynała karierę, dziś jest gwiazdą nie tylko podziwianą, ale i szanowaną, a to znacznie wyższy wyraz uznania. Drobna, o chłopięcej sylwetce Niemka (jedno z jej sławnych wcieleń to nastolatek Cherubin w „Weselu Figara") ma charyzmę. Gdy tylko zaczyna śpiewać, skupia na sobie uwagę, choć na scenie może mieć wielu partnerów.
Album rozpoczyna monologiem Kompozytora z „Ariadny na Naxos" Richarda Straussa, będącym żarliwą obroną ambitnej sztuki. To jakby manifest artystki, która swobodnie miesza gatunki i style wokalne, wybierając najwybitniejsze utwory. Fragment barokowej opery Händla sąsiaduje tu z arcydziełem belcanta – „Lunatyczką" Belliniego, modlitwa Verdiowskiej Desdemony – z „Orchesterstücke" Schönberga, a koloraturowy popis z „Mignon" Thomasa z eteryczną, XX-wieczną muzyką Messiaena, który w operze o św. Franciszku inspirował się śpiewem ptaków.
W każdym wcieleniu Christine Schäfer jest elegancka i stylowa, jak Hrabina z „Capriccia" Straussa, której monolog także znalazł się na płycie. Jej śpiew momentami może się wydać zbyt chłodny, ale to tylko pozór. Ona unika zbytnich kontrastów, operując znacznie subtelniejszymi środkami. Trzeba wsłuchać się w jej śpiew, co może być tylko przyjemnością, bo w tych interpretacjach ciągle odkrywa się nowe smaczki.