Prawdziwa miłość kończy się śmiercią

Mariusz Treliński o pracy nad „Latającym Holendrem”, o poświęceniu kobiet i o mężczyznach, którzy wciąż uciekają, opowiada Jackowi Cieślakowi

Publikacja: 15.03.2012 11:28

„Latający Holender” to genialny utwór na start – pierwszy wielki utwór wagnerowski

„Latający Holender” to genialny utwór na start – pierwszy wielki utwór wagnerowski

Foto: Archiwum

28 marca 2012 Mariusz Treliński kończy 50 lat

Powiedział pan kiedyś, że Wagner był dla pana przepustką do świata opery. Ale nie z wystawiania tego kompozytora pan słynie. Dlaczego więc dopiero teraz zawinął pan do wagnerowskiego portu?

Teatr Wielki Opera Narodowa - czytaj więcej


Mariusz Treliński:

Wagner stał się pasją mojej wczesnej młodości, kiedy miałem 18 – 19 lat. Jego muzyka niesamowicie uruchamia wyobraźnię – jest niezwykle wizualna, co było dla mnie jako początkującego filmowca niezwykle ważne. Człowiek często jednak zostawia sobie prezenty, desery albo wyzwania – na przyszłość.

Szukał pan klucza do inscenizacji?

www.teatrwielki.pl


– Wagner nie tylko stworzył integralny dramat muzyczny, ale zaklął też w swoich operach czas: w wielu momentach go zatrzymuje. Duet, podczas którego protagoniści „Latającego Holendra", Senta i Holender, wzajemnie się obserwują, komentując to, co widzą – trwa 4 minuty. Akcja jest zawieszona, i siła obrazowania musi być gigantyczna. To piekielnie trudne. Szukałem takich momentów w moich wcześniejszych spektaklach. Znalazłem w „Madame Butterfly". Gdy główna bohaterka oczekiwała na przyjazd Pinkertona, na horyzoncie płynął duży statek skontrastowany z małym dzieckiem. Stworzyłem ten obraz nieświadomie. Dopiero całkiem niedawno zrozumiałem, że właśnie dzięki niemu czas stanął. Muzyka płynęła, znaleźliśmy się w innym wymiarze. Podniośle mówiąc: dzięki takim przeżyciom opera jest ostatnim miejscem, gdzie w zetknięciu z mitami i archetypami możemy doświadczać metafizyki.

Dlaczego „Latający Holender"?

To genialny utwór na start — pierwszy wielki utwór wagnerowski. Rzadko zdarza się taka skala możliwości w operze, tak głęboka i piękna muzyka z niesamowitym librettem, które wydaje się być bardzo współczesne. Do tej pory „Latający Holender" był rodzajem przypowieści o mistrzu, artyście — patetyczną, jak „Mistrz i Małgorzata". To mnie absolutnie nie interesuje. Dla mnie to opowieść o niemożliwości, jest w tym jakiś smutek, albo zawarta w tym opowieść o kryzysie męskości. Holender jest mężczyzną, który w żaden sposób nie chce nigdzie zakotwiczyć. Ilu takich jak on próbuje raz na siedem lat zawinąć do portu, ale nigdy w nim nie zostaje.

Nie tylko dlatego Senta popełnia samobójstwo.

Tak, ale nawet osoba tak związana z romantykami, jak Maria Janion mówi, że dzisiaj nie może na serio fascynować się tymi wszystkimi trupami pięknych kobiet poświęcających się dla mężczyzn. Z pewnością ambiwalencja była jednym z motywów dojścia do „Latającego Holendra". Nie bez znaczenia jest to, że pracuję na filmem „Balladyna" i dużo myślę o romantyzmie, który jest próbą połączenia dwóch sfer — metafizyki z prozaicznością. Chcę pokazać antynomię miłości ziemskiej i transgresyjnej, śmierć i życie, wszystko co symbolizuje opozycja lądu i morza..

Całą scenę postanowił pan zalać wodą.

Tak. Po raz pierwszy traktuję serio to, że opera jest baśnią, a główny bohater — Holender, bohaterem nie z tego świata. Przychodzi na ląd z morza. Wyłania się z otchłani, z ciemności i jest wieczny, nieśmiertelny. Jak wampiry. Chcę pokazać archetypiczny lęk wobec oceanu i głębi, żywiołów, które są śmiercią i nicością. W tej operze jest też dużo melancholii. Jeden z mistrzów Freuda nazwał ją chorobą odrzucenia. Melancholik neguje wszystko. Żyje swoim cierpieniem. Poza czasem. To właśnie choroba Holendra.

Wciąż szuka kobiety idealnej, która nigdy go nie zdradzi?

Wolę raczej mówić o kryzysie mężczyzny. Holender nie potrafi zbudować żadnego poważnego związku, wejść w poważną relację z kobietą. Dlatego jest wiecznym wędrowcem. Tak żyje wielu z nas. Moja reżyseria też jest ciągłym bieganiem z teatru do teatru, z kraju do kraju. Czasami tylko zdarzają się próby osadzenia w rzeczywistości, które podważa tkwiące w mężczyźnie dziecko..

To jak potraktować wątek miłości? Holender marzy o idealnej kobiecie, żeby mieć alibi w razie nieuchronnej porażki?

Myślę, że Holender nie potrafiąc się zaangażować w uczucie, od początku tworzy sytuację przegraną. Przypomina Otella, któremu nie był potrzebny żaden dowód, by zyskać pewność, że Desdemona go zdradza. Senta, jego zdaniem, również zdradza i w tym też widzę przyczynę kryzysu męskości, zaś w interpretacji — szansę na ciekawe odwrócenie znaczeń. Nie ma tu dramatu kobiety, która poświęca się dla mężczyzny, tylko dramat mężczyzny, który nie wierzy, by takie poświęcenie było możliwe.

Kim jest Senta?

Osobą, która ugrzęzła  w prozie życia, ale jej nie akceptuje. Szuka innego wymiary egzystencji. Holender przybywa, ale może dzieje się to tylko w jej wyobraźni. Często szukamy idei, która pozwala nam żyć. Senta jest typem współczesnej histeryczki. Ląd jest dla niej piekłem, ocean — wyzwoleniem. Ucieka ku śmierci przez bramę, na której Wagner wypisał „Liebestod". Może to będzie bardziej spektakl o Sencie niż o Holendrze?

Prawdziwa jest tylko miłość, która kończy się śmiercią?

Tak chciał romantyzm. Przecież na lądzie czeka na Sentę Eryk, kochający ją mężczyzna. Tyle tylko, że to miłość śmiertelnika, a ona chce więcej. Jakbyśmy dziś powiedzieli — ostrej jazdy. Wszystko rozgrywa się w aurze mgły, podświadomości, tego co niemożliwe. Chcę polemizować z romantyzmem, korzystając w pełni z sceptycyzmu naszych czasów. Pozwalam sobie na idealizm, ale biorę go w nawias. To idealizm szaleńca, który do końca nie rejestruje rzeczywistości. Przecież nieraz przekonaliśmy się, że „racjonalne" wcale nie oznacza „realne".

Kłania się „Król Roger".

Tak

rozmawiał Jacek Cieślak

28 marca 2012 Mariusz Treliński kończy 50 lat

Powiedział pan kiedyś, że Wagner był dla pana przepustką do świata opery. Ale nie z wystawiania tego kompozytora pan słynie. Dlaczego więc dopiero teraz zawinął pan do wagnerowskiego portu?

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"