Chodźcie na „Joannę Szaloną", na Nosinskiego! Ale Pempuś niesamowicie gra oczami!" – słychać było w foyer podczas tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych. Wielbiciele nowoczesnego teatru tworzą pokaźne grupy skupione wokół Teatru Dramatycznego, TR Warszawa, Teatru Nowego w Warszawie, Teatru Polskiego we Wrocławiu, Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu i wielu innych poszukujących scen. Mają też swoich idoli, dla których chętnie wydają ostatnie pieniądze na pociąg i stoją w kolejkach po wejściówki na spektakl, który już widzieli.
Ich ulubieni aktorzy nie dają autografów, wolą iść z fanami na piwo po spektaklu. Są kilka lat po studiach i już zdążyli zawojować progresywne sceny. Wielu z nich to uczniowie jednego z najwybitniejszych twórców innowatorów europejskiego teatru – Krystiana Lupy. Grają u najzdolniejszych, chociaż kontrowersyjnych reżyserów młodego pokolenia: Moniki Strzępki, Macieja Podstawnego, Radosława Rychcika, Krzysztofa Garbaczewskiego czy Barbary Wysockiej. Wyróżniają się niebanalną urodą oraz scenicznym indywidualizmem. W teatrze chcą ryzykować i odkrywać nowe środki wyrazu poprzez performance, improwizacje, multimedia czy wyczerpujące fizycznie i psychicznie techniki aktorskie.
Mieszczański, lekki repertuar – to nie dla nich. W czysto rozrywkowym przedstawieniu rodem z teatru Komedia wystąpiliby dopiero zmuszeni głodem lub inną ostatecznością. Do ekranu mają mniej radykalne podejście – przemykają czasem przez kadry kina czy telewizji, chętnie zagraliby większe role w fi lmie lub serialu. Są rozsądnymi idealistami, nie zmierzyli się jeszcze z pułapkami wielkiej popularności albo upokorzeniem bezrobocia.
Ostatnio ich świat drży jednak w posadach. Dotacje na teatry państwowe drastycznie maleją, piłkarskie Euro jeszcze pogorszyło sprawę. Środowisko teatralne musiało się niedawno jednoczyć we wspólnym proteście pt. „Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem", żeby dyrektorów artystów nie zastąpili menedżerowie. Przyszłość warszawskiego, odważnie poszukującego Teatru Dramatycznego stoi pod groźnym znakiem zapytania, bo władze mianowały nowym dyrektorem Tadeusza Słobodzianka, zwolennika tradycyjnego, zachowawczego repertuaru (jak napisał w swoim projekcie: zamierza „uczyć, bawiąc"). Urząd miasta nie przeprowadził otwartego konkursu. Nie zdecydował się też na kandydaturę popieranego przez zespół teatru Pawła Łysaka, który kontynuowałby rozpoczętą za kadencji Pawła Miśkiewicza pracę nad nowoczesną sceną. Tymczasem inny hołubiony przez inteligencję stołeczny teatr, TR Warszawa Grzegorza Jarzyny, stracił obiecane miejsce w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Ono, na razie, nie powstanie, a Jarzyna wkrótce będzie musiał się wyprowadzić z dotychczasowej siedziby, czyli zalewanego deszczem garażu.
W środowisku, prasie, na portalach społecznościowych zawrzało od gniewu. Urzędnicy państwowi zaatakowali przecież fi rmowany nazwiskami Warlikowskiego czy Lupy teatr, którym Polska szczyci się na całym świecie. I którego solą są właśnie ci młodzi, piekielnie zdolni aktorzy.