Sukces 31-letniej Polki rodzi dwa pytania. Czy tak mało mamy dyrygenckich talentów, że jest dopiero drugą (po Tadeuszu Wojciechowskim w 1979 r.) naszą laureatką jednego z najważniejszych konkursów na świecie? I czy kobiety opanowały najbardziej dotąd męską profesję? Wbrew pozorom oba łączą się ze sobą.
Feminizacja tego zawodu staje się faktem, w Polsce widać to szczególnie. – Kiedy studiowałem – mówi przewodniczący jury Antoni Wit – mój profesor twierdził, że nigdy nie będzie uczył kobiety. Pod koniec życia zmienił jednak zdanie.
Marzena Diakun była druga, a wychowanka Antoniego Wita, Maja Metelska, otrzymała jedno z wyróżnień. W półfinale mieliśmy też 23-letnią Sylwię Janiak, która zdobyła kilka pozaregulaminowych nagród. Czterech Polaków mężczyzn nie zrobiło na jury żadnego wrażenia.
– Marzę, by dyrygować orkiestrą złożoną z samych mężczyzn – mówiła w Katowicach Sylwia Janiak. – Faceci szybciej dogadują się ze sobą.
Nie ma jednak na to szans, nawet najbardziej ortodoksyjni pod tym względem Wiedeńscy Filharmonicy ulegli kilkanaście lat temu i dopuścili do swego grona panie. Jednocześnie nie zanosi się, by kobiety całkowicie zawładnęły dyrygenckim podium. Są przebojowe, ale wciąż jakby podejrzewały niechęć w stosunku do siebie. Za wszelką cenę chcą zatem udowodnić, że cechuje je profesjonalizm i męskie zdecydowanie.
Pokazał to przebieg konkursu, gdzie w finale była też Greczynka Zoi Tsonakou. Kobiety skrywały się w kokonie muzycznej terminologii i wartości każdej ćwierćnuty. A przecież muzyka to coś więcej, to również przeżywanie i przekazywanie emocji. Zwyciężył Daniel Smith z Australii, bo był równie precyzyjny i fachowy w swych uwagach, ale emanowała z niego pozytywna energia, udzielająca się orkiestrze Filharmonii Śląskiej. A wtedy są warunki do muzycznej kreacji.