Schizofrenia przed kamerą

O zagranie w „Jesteś Bogiem" Marcin Kowalczyk walczył przez prawie rok. Wygrał – bo jak twierdzi – uwierzył, że rola Magika należy do niego. Zagrał charyzmatycznie, kompulsywnie, blisko prawdziwej postaci. Nam opowiada o tym, jak to było wejść w skórę Magika i ile czasu zajęło mu wychodzenie z roli, która przyniosła mu popularność i spektakularne nagrody, m.in. Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, którą właśnie odebrał, a także o swoim pojmowaniu aktorstwa i ideale współpracy z reżyserem.

Publikacja: 09.02.2013 09:07

Marcin Kowalczyk: „Magik sie? bujał! Miał cos? takiego, z?e jak tylko słyszał muzyke?, to sie? kiwał

Marcin Kowalczyk: „Magik sie? bujał! Miał cos? takiego, z?e jak tylko słyszał muzyke?, to sie? kiwał. Sta?d to moje „rozbujac? Magika”. Czyli rozhulac? w sobie postac? na tyle, z?eby nie było ro?z?nicy mie?dzy tym, kiedy gram i kiedy nie gram”.

Foto: materiały prasowe

Rozmowa pochodzi z tygodnika "Przekrój"

Jak to jest być Magikiem?

Dziwne uczucie. Surrealistyczne. Z jednej strony wkręca, z drugiej bardzo uważałem, żeby nie zostać odebranym jako ten, który się podszywa. Bo kręciliśmy w Katowicach i na osiedlu Magika.

Ale nie w bloku Magika, bo on akurat został wyremontowany.

Tak, dokładnie, właśnie ten jeden jedyny w całej okolicy został odmalowany. Więc pokój Magika przenieśliśmy do bloku obok. Miejsca były oryginalne: osiedle, Katowice, te same ulice, te same kluby. Poruszanie się tam w stroju, w roli było dla mnie trudne, niezręczne, ale korzystałem z tego. Poza tym szybko wyczułem, że Fokus, Rahim czy rodzice Magika zaufali mi, widzieli, że nie chcę się podszywać, tylko opowiedzieć tę historię. Z jednej strony grać Magika, z drugiej być aktorem, który go gra, to ciężkie, ale przede wszystkim fascynujące doświadczenie. Bo Magik był bardzo magnetyczną osobowością.

Castingów do roli Piotra Łuszcza podobno było mnóstwo. Przygotowywałeś się jakoś szczególnie? Powiedziałeś w jednym z wywiadów: „Zrobiłem wszystko, żeby dostać tę rolę".

Wyjęte z kontekstu, to zdanie brzmi raczej okropnie. Chodziło mi o to, że się nie poddałem. Bo gdy startujesz do roli, ważne jest, żeby być przekonanym, że to się uda. Ja sobie tak założyłem, że to jest moje. Celowo. Że to właśnie ja chcę tę historię opowiedzieć. I jeżeli reżyser też tak uzna, to się spotkamy. Łatwo poddać się wątpliwościom. Bo jak już mówisz: „Ale może to nie ja, może ktoś to lepiej zagra", tracisz wiarę. Dołożyłem wszelkich starań, żeby tego nie odpuścić.

Co konkretnie zrobiłeś?

No, upominałem się, dzwoniłem do agencji, pytając, czy są castingi, kiedy i gdzie mam się stawić. Przygotowałem się do nich. Zacząłem od przeczytania książki Maćka Pisuka, w której jest scenariusz, i od tego momentu próbowałem się dowiedzieć, czy film rzeczywiście będzie powstawał. A poza tym zarapowałem najlepiej jak umiem. Nie wycofywałem się. Dziesięć czy dwadzieścia razy przyjechałem do Warszawy. W końcu wygrałem casting aktorski, ale potem jeszcze długo Leszek (Dawid, reżyser – przyp. red.) nie był pewien, szukał naturszczyków do tej roli. To wszystko trwało długo, ponad rok. Potem zaproszono mnie na kolejny casting.

To rzeczywiście była ciężka robota, dostać tę rolę!

Ale warto było. Trzeba było stworzyć zespół, dobrać ludzi, którzy dobrze razem funkcjonują i myślę, że to się udało. Myślę, że gdyby nie Leszek, ktoś inny zagrałby tę rolę. Dał mi szansę, znalazł we mnie ten potencjał, który ja już w sobie widziałem. Znajomość z nim to dla mnie bardzo ważne spotkanie. Leszek jest bardzo uważny. Zaimponowało mi, że nie grał reżysera, tylko nim był. Otworzył się! Dla mnie to warunek udanej współpracy. Nie jestem w stanie podążać za reżyserem i mu po prostu ufać, otwierać się przed nim, jeśli on coś ukrywa. Jak gramy, to w otwarte karty. Na razie spotykam tylko takich, którzy chcą współtworzyć, a nie robić własny film. Są aktorzy, którzy lubią być prowadzeni, podążać za kimś. Ja tak po prostu nie potrafię. (śmiech)

Castingi to niezwykle trudna rzecz, ale też zajebisty trening. Bo jesteś zobligowany, żeby pokazać innym to, co ci się wydaje, że masz.

Jak konkretnie wyglądał casting, jakie były zadania?

Najpierw poproszono nas, żebyśmy zarapowali. Dopiero potem były sceny.

I potrafiłeś? Skąd?

Słuchałem Paktofoniki i Kalibra już w 1999 i 2000 r.

Byłeś hiphopowcem?

Nie. Byłem małolatem. Jeździłem na desce czy na rolkach, nosiłem szerokie portki, ale na uszach miałem Toma Waitsa, Kalibra, 2Paca czy Queen (śmiech). Polski rap, poza Kalibrem i Paktofoniką, nigdy do mnie nie trafiał, pachniał mi ściemą. A Kaliber i Paktofonika niczego nie udawali. Pojechali prawdą, i to w tak wysublimowany sposób, że, no wiesz, zachwyt sześćset! Więc zanim poszedłem na casting, przypominałem sobie ich kawałki i zacząłem układać własne.

Spróbujesz coś zarapować?

Jasne: Życie-fazą, faza-życie, zły ma wolne, bo w złego już nie uwierzycie, nie walczycie, bo nie widać wroga, to dopiero trwoga, moda na sukces receptą na pustkę, bracie, dziś w wielkim formacie atakuje ściema, nie ma, nie ma, nie ma, nie ma komu poprzebierać w śmieciach, nie ma, nie ma... To np. powstało na planie.

Nieźle! A co poczułeś, gdy dowiedziałeś się, że jednak dostałeś tę rolę?

Ulgę. Pamiętam, że Leszek zadzwonił do mnie i powiedział, że ruszamy w tę przygodę razem, że zaprasza... No to ja, że dziękuję i się cieszę. I już. Ale to nie było zaskoczenie, tylko ulga, że w końcu. Chciałem to już wiedzieć, żeby się dobrze przygotować do roli. Żeby mieć czas, skoncentrować się. Że albo to robię, albo się przygotowuję do dyplomu w szkole. Ale stało się tak, że i film, i dyplom zrobiłem. To był bardzo intensywny rok. Ten 2011.

Zadecydowały podobno dwie rzeczy: fizyczne podobieństwo do Magika, ale i twoja wrażliwość...

Wiadomo, że wszyscy aktorzy są wrażliwi, empatyczni... Przynajmniej tak powinno być. (śmiech)

To była twoja pierwsza duża rola filmowa, pierwszy plan. Miałeś jakieś obawy?

Plan filmowy był dla mnie miejscem tajemniczym. Marzyłem, żeby na nim być, żeby go zobaczyć od środka. Jak tylko widziałem jakiś na mieście, to się przyglądałem. Bo interesowało mnie nie tylko aktorstwo, ale film sam w sobie, praca kamery i reżyseria. Nawet myślałem przez chwilę o operatorce. I kiedy przyszedłem na plan „Jesteś Bogiem", musiałem się zmusić, żeby skupić się wyłącznie na roli. I na przykład nie brać ze sobą aparatu fotograficznego...

A miałeś taką pokusę?

Tak, oczywiście. Chciałem to wszystko udokumentować. Początkowo podglądałem też operatora, jak pracuje, co zmienia. Zastanawiałem się, czy zrobiłbym podobnie, czy inaczej, ale szybko musiałem z tego zrezygnować i skupić się na swojej robocie. Zwłaszcza że wszystko nabierało szaleńczego tempa: zdjęcia uciekające, potem ciąg dalszy wiosną, z przerwami na spotkania z rodziną Magika i jeżdżenie z chłopakami na koncerty.

No właśnie, jak to wyszło? Jak oni, rodzina, koledzy reagowali?

Superprofesjonalnie i otwarcie. Bardzo przyjemnie się zachowywali. Nie próbowali nas odstraszyć ani weryfikować.

O czym gadaliście?

O wszystkim. Wpadaliśmy do nich na koncerty, na backstage. Dawid i Tomek (Ogrodnik i Schuchardt – przyp. red.) ich podglądali, żeby jak najwięcej z nich załapać. Wchodziliśmy w świat hiphopowców.

Podobno Rahim i Fokus uczyli was rapować?

Podczas postsynchronów Rahim dzielił się uwagami. Były ważne i pomocne.

Fajnie, że mogliście potem na spokojnie dograć dźwięk...

Ideałem byłoby zrobić gotową setkę. Ale to jest nierealne albo raczej megatrudne.

Jesteś perfekcjonistą?

W życiu nie, ale w pracy raczej tak. Fajnie jest mieć tyle czasu, żeby wszystko dopracować, nie wypuszczać czegoś, z czego nie jesteś do końca zadowolony.

Bardzo wzruszająca, ale i trudna była ta scena, kiedy a capella śpiewasz na klatce schodowej...

Trudna? Nieee! Fantastyczna scena. Pierwotnie to nie był „Plus i minus" tylko „Usłysz mój głos", ale to jakoś mi nie pasowało. Zaproponowałem zmianę. Ta scena miała wielki potencjał emocjonalny. I fajnie go było nie wygrywać, nie podkreślać, tylko zrobić to naturalnie, ot tak, jakby ktoś podzielił się czymś, a potem tym zawstydził.

Która scena filmu jest dla ciebie tą najmocniejszą?

Zapamiętam na?długo moment, który w?ogóle nie wszedł do?filmu. Kręciliśmy sceny koncertu w?Spodku. Mnie już w?nich nie było, z?wiadomych przyczyn. Ale towarzyszyłem chłopakom i?jeden kawałek zarymowaliśmy wspólnie: Fokus, Rahim oraz Dawid, Tomek i?ja. To?były „Chwile ulotne". Każdy swoją zwrotkę. I?to?był megamocny moment.

Z Dawidem Ogrodnikiem i Tomkiem Schuchardtem znacie się od lat. Studiowaliście razem. Łatwiej się wam dzięki temu pracowało? Podobno wspólnie wkręcaliście się w temat...

No pewnie! Odcięliśmy się od świata i staraliśmy się połączyć świat planu ze światem zespołu. I na planie na bieżąco tak się tym bawić, żeby nam to pomagało. Uwielbiam pracę z chłopakami. Już kilka razy zdarzało nam się coś razem robić. Dobrze nam to wychodzi.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że starałeś się „rozbujać w sobie Magika". Jak to się robi?

Magik się bujał! Miał coś takiego, że jak tylko słyszał muzykę, to się kiwał. I napisał nawet o tym: „Bujanie konika Magika/To nie filatelistyka/Czy numizmatyka/". To bujanie mi zostało. Bo to jest organiczne, tylko mało kto sobie na to pozwala. Ale jak masz gdzieś, co ludzie pomyślą, a on miał to gdzieś, to to po prostu robisz. Muzyka cały czas w nim była. Tworzył. Słuchał. Rano wstawał, chłopaki jeszcze spali, budzili się, a on już stał na balkonie z petem, słuchawkami i się bujał. Stąd to „rozbujać Magika". Czyli rozhulać w sobie postać na tyle, żeby nie było różnicy między tym, kiedy gram i kiedy nie gram.

Metoda Stanisławskiego jest ci bliska.

To takie marzenie o amerykańskim aktorstwie. (śmiech) Nigdy nie miałem okazji tego wypróbować, tu zaryzykowałem, bardziej intuicyjnie niż podręcznikowo. Czuję doskonale, co jest mi potrzebne do zrealizowania celu, więc staram się to sobie zapewnić. Dosyć specyficznie się ze mną pracuje. Aktorstwo mi sprawia trudność, tak to pewien rodzaj... trudności. I cały czas się zmagam, żeby być autentycznym, skupionym (śmiech)... Ciężko być odpowiedzialnym za coś, na co nie masz wpływu. A chciałoby się odpowiadać za cały film, a nie tylko za rolę. Zależy mi na tym, żeby wszyscy zaangażowani strzelali do jednej bramki. Sam nieustannie staram się być autentycznym, skupionym... Więc wykreowanie tej rzeczywistości, uwierzenie w nią jest niezbędne. Jeżeli na planie jesteśmy w stanie poczuć atmosferę kręconej sceny, a nie planu, to jest to wielki sukces. Wówczas poddajesz się emocjom, a nie je wytwarzasz. Słowem, jestem za tym, żeby kamera podglądała sytuacje, które się wydarzają. Chcę opowiedzieć historię, rolę, dać się podejrzeć. Stać się przez chwilę kimś, nie będąc nim. To jest ostra schizofrenia. Ale na tym właśnie polega aktorstwo, przynajmniej dla mnie. I żeby przeprowadzić to w sposób kontrolowany, dobrze jest to sobie ułatwiać. Realizmem.

Żeby uwiarygodnić postać Magika, dokładnie zapoznałeś się ze źródłami. Co z dokumentacji okazało się szczególnie przydatne?

Prywatne wideo. Bo prawie nie ma tych rejestracji: żadnych teledysków Paktofoniki z Magikiem. Jeden koncert został nagrany kamerą przemysłową, ale tam widać tylko sylwetki chłopaków z bardzo daleka. Ale to też mi się bardzo przydało, bo widziałem tam zamaszystość Magika na scenie. Jak się buja, jak macha ręką. Ostro! Jest w tym cały i kompletnie nie przejmuje się tym, jak wygląda. To również wykorzystałem. Na wideo domowych na przykład kręci Justynę, czyli swoją przyszłą żonę. Widać tylko ją, ale jego słychać. To też było inspiracją do scen filmu. Lubił kamerę, lubił kręcić. Czuć miłość w samym tym kręceniu. Są też filmy z synem. Bawi się z nim, je.

Takie domowe wideo odmitologizowuje postać, co też jest niezbędne. Pytałem też Rahima i Focusa o takie momenty, które ich drażniły w Magiku, z którymi się nie zgadzali...

I co mówili?

Że był perfekcjonistą i to bywało wkurzające. Zawsze chciał postawić na swoim. Jak wszyscy wielcy twórcy. Magik właśnie tak robił, nagrywał kawałki po 600 razy. I strasznie upierał się co do tekstów... Był bezwstydny, otwarty, większość ludzi tak go kojarzy: odciętego, ze słuchawkami na uszach, przemykającego przez osiedla. A w kontaktach z najbliższymi był strasznie ciepły, jak przytulał, to na całego, całym sobą... Jak się uśmiechał, to pełną gębą... Te dwie skrajności to jest to, na czym opiera się jego postać.

Z tego, co opowiadasz, mocno wszedłeś w tę rolę, dużo czasu zajęło ci wychodzenie z niej?

Przygotowywałem się dwa lata. Wiadomo, zostawiasz rolę, zostawiasz kostium. Ale coś tam zostaje. Nagle kończy ci się coś, czym żyłeś przez ostatnie dwa lata. I co dalej? Pół roku było ciężko, czułem się jak po powrocie z dwuletniej wycieczki do Chin. Mam wrażenie, że jest to bardzo naturalne, i liczyłem się z tym od początku.

Zagrałeś kogoś bardzo charakterystycznego, czasem po takiej roli ciężko dostać następną propozycję. Bo jesteś identyfikowany z tą bardzo charakterystyczną postacią. To tak jakbyś zagrał Kurta Cobaina czy Iana Curtisa.

Nie mam ciśnienia na granie dla samego grania. Bardzo nie chciałbym stać się niewolnikiem swojego marzenia o aktorstwie. Ale na brak propozycji nie narzekam, choć nie zawsze do mnie przemawiają. Jak nastanie cisza, to znak, że trzeba wyjść z inicjatywą.

„Jesteś Bogiem" wszedł na ekrany jesienią ubiegłego roku i błyskawicznie stał się hitem, a ty gwiazdą?

Wolałbym to nazwać rozpoznawalnością niż popularnością czy gwiazdorstwem. Staram się od tego uciekać. Nie chcę się w tym pławić. Popularni ludzie są przejebani. Kiedy jesteś zbyt popularny, postacie, które grasz, przestają być wiarygodne.

Ale zdarza się, że podchodzą ludzie, proszą o autografy...

Zdarza się. Nawet prośby o wspólne zdjęcie. Jak widzę, że komuś zależy... Podpisuję. Obserwować, jak twoja osoba wchodzi w świat wyobrażenia o twojej osobie, to interesujące zjawisko. Pojawił się nawet mój fanpage na FB. Nie ja go założyłem, ale jest. Nie znam dziewczyn, które go prowadzą. Nic tam nie wrzucam ani nie usuwam, bo nie chcę przykładać ręki do kreowania własnego wizerunku.

Podobno nie chcesz grywać w serialach?

Podobno dlatego, że wolę kino (śmiech).

Jak wygląda twoja codzienność – mieszkasz w Krakowie, przesiadujesz tamtejszym zwyczajem w knajpkach, nie spiesząc się?

Owszem. Wolno się tam żyje. Tempo podejmowania decyzji jest zupełnie inne niż np. w Warszawie. I trochę trudno tam zrobić coś z nurtu „dzisiaj". Na razie dojeżdżam, gdzie trzeba: na zdjęcia, na próby, do Katowic, do Warszawy. Ale genialnie się tam studiowało, szkoła dała mi możliwość spotkania wyjątkowych ludzi. Uczyłem się u Romana Gancarczyka. On jest megamistrzem, bo nie naucza. Szuka rozwiązań z tobą, nie próbując niczego narzucać. Mogłem iść z nim, a nie za nim. O tym zresztą pisałem pracę magisterską. O kształtowaniu młodego aktora: na czym to polega, na czym powinno moim zdaniem. Na obserwowaniu, co z aktora wychodzi, co się z nim dzieje. Paweł Miśkiewicz mówi, że on nie uczy, tylko ośmiela. To dobre podejście. Zauważyć, co aktor ma w sobie unikatowego, niezwykłego, próbować go otworzyć, a nie skłaniać do powielania, robienia kolejnej kopii z kopii.

Dostałeś w ciągu roku dwie ważne nagrody za debiut aktorski w Gdyni i teraz nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Co dla ciebie znaczą?

Ej, była jeszcze Złota Kaczka od publiczności (śmiech). To tylko utwierdza mnie w tym, że warto, że nie tylko ja sięgam po własne marzenia o filmie, ale innym też to coś daje.

Marcin Kowalczyk: „Magik się bujał!

Miał coś takiego, że jak tylko słyszał muzykę, to się kiwał. Stąd to moje „rozbujać Magika". Czyli rozhulać w sobie postać na tyle, żeby nie było różnicy między tym, kiedy gram i kiedy nie gram".

Marcin Kowalczyk

Urodzony w 1987 r. w Krakowie, aktor filmowy i teatralny. Absolwent Szkoły Teatralnej w Krakowie. Zagrał w spektaklu dyplomowym „Babel 2" (nagroda aktorska na XXIX Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi) wyreżyserowanym przez Maję Kleczewską i „Klubie polskim" wystawionym przez Pawła Miśkiewicza w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Za rolę w „Jesteś Bogiem" otrzymał nagrodę za debiut aktorski na festiwalu w Gdyni i nagrodę im. Cybulskiego dla młodych polskich aktorów wyróżniających się wybitną indywidualnością. W 2013 r. zobaczymy go w debiucie fabularnym Krzysztofa Skoniecznego „Hardkor Disko". Aktorstwo mi?sprawia trudność, tak to?pewien rodzaj... trudności. I?cały czas się zmagam, żeby być autentycznym, skupionym –? opowiada Marcin Kowalczyk.

Rozmowa pochodzi z tygodnika "Przekrój"

Jak to jest być Magikiem?

Pozostało 100% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla