Podobno Rahim i Fokus uczyli was rapować?
Podczas postsynchronów Rahim dzielił się uwagami. Były ważne i pomocne.
Fajnie, że mogliście potem na spokojnie dograć dźwięk...
Ideałem byłoby zrobić gotową setkę. Ale to jest nierealne albo raczej megatrudne.
Jesteś perfekcjonistą?
W życiu nie, ale w pracy raczej tak. Fajnie jest mieć tyle czasu, żeby wszystko dopracować, nie wypuszczać czegoś, z czego nie jesteś do końca zadowolony.
Bardzo wzruszająca, ale i trudna była ta scena, kiedy a capella śpiewasz na klatce schodowej...
Trudna? Nieee! Fantastyczna scena. Pierwotnie to nie był „Plus i minus" tylko „Usłysz mój głos", ale to jakoś mi nie pasowało. Zaproponowałem zmianę. Ta scena miała wielki potencjał emocjonalny. I fajnie go było nie wygrywać, nie podkreślać, tylko zrobić to naturalnie, ot tak, jakby ktoś podzielił się czymś, a potem tym zawstydził.
Która scena filmu jest dla ciebie tą najmocniejszą?
Zapamiętam na?długo moment, który w?ogóle nie wszedł do?filmu. Kręciliśmy sceny koncertu w?Spodku. Mnie już w?nich nie było, z?wiadomych przyczyn. Ale towarzyszyłem chłopakom i?jeden kawałek zarymowaliśmy wspólnie: Fokus, Rahim oraz Dawid, Tomek i?ja. To?były „Chwile ulotne". Każdy swoją zwrotkę. I?to?był megamocny moment.
Z Dawidem Ogrodnikiem i Tomkiem Schuchardtem znacie się od lat. Studiowaliście razem. Łatwiej się wam dzięki temu pracowało? Podobno wspólnie wkręcaliście się w temat...
No pewnie! Odcięliśmy się od świata i staraliśmy się połączyć świat planu ze światem zespołu. I na planie na bieżąco tak się tym bawić, żeby nam to pomagało. Uwielbiam pracę z chłopakami. Już kilka razy zdarzało nam się coś razem robić. Dobrze nam to wychodzi.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że starałeś się „rozbujać w sobie Magika". Jak to się robi?
Magik się bujał! Miał coś takiego, że jak tylko słyszał muzykę, to się kiwał. I napisał nawet o tym: „Bujanie konika Magika/To nie filatelistyka/Czy numizmatyka/". To bujanie mi zostało. Bo to jest organiczne, tylko mało kto sobie na to pozwala. Ale jak masz gdzieś, co ludzie pomyślą, a on miał to gdzieś, to to po prostu robisz. Muzyka cały czas w nim była. Tworzył. Słuchał. Rano wstawał, chłopaki jeszcze spali, budzili się, a on już stał na balkonie z petem, słuchawkami i się bujał. Stąd to „rozbujać Magika". Czyli rozhulać w sobie postać na tyle, żeby nie było różnicy między tym, kiedy gram i kiedy nie gram.
Metoda Stanisławskiego jest ci bliska.
To takie marzenie o amerykańskim aktorstwie. (śmiech) Nigdy nie miałem okazji tego wypróbować, tu zaryzykowałem, bardziej intuicyjnie niż podręcznikowo. Czuję doskonale, co jest mi potrzebne do zrealizowania celu, więc staram się to sobie zapewnić. Dosyć specyficznie się ze mną pracuje. Aktorstwo mi sprawia trudność, tak to pewien rodzaj... trudności. I cały czas się zmagam, żeby być autentycznym, skupionym (śmiech)... Ciężko być odpowiedzialnym za coś, na co nie masz wpływu. A chciałoby się odpowiadać za cały film, a nie tylko za rolę. Zależy mi na tym, żeby wszyscy zaangażowani strzelali do jednej bramki. Sam nieustannie staram się być autentycznym, skupionym... Więc wykreowanie tej rzeczywistości, uwierzenie w nią jest niezbędne. Jeżeli na planie jesteśmy w stanie poczuć atmosferę kręconej sceny, a nie planu, to jest to wielki sukces. Wówczas poddajesz się emocjom, a nie je wytwarzasz. Słowem, jestem za tym, żeby kamera podglądała sytuacje, które się wydarzają. Chcę opowiedzieć historię, rolę, dać się podejrzeć. Stać się przez chwilę kimś, nie będąc nim. To jest ostra schizofrenia. Ale na tym właśnie polega aktorstwo, przynajmniej dla mnie. I żeby przeprowadzić to w sposób kontrolowany, dobrze jest to sobie ułatwiać. Realizmem.
Żeby uwiarygodnić postać Magika, dokładnie zapoznałeś się ze źródłami. Co z dokumentacji okazało się szczególnie przydatne?
Prywatne wideo. Bo prawie nie ma tych rejestracji: żadnych teledysków Paktofoniki z Magikiem. Jeden koncert został nagrany kamerą przemysłową, ale tam widać tylko sylwetki chłopaków z bardzo daleka. Ale to też mi się bardzo przydało, bo widziałem tam zamaszystość Magika na scenie. Jak się buja, jak macha ręką. Ostro! Jest w tym cały i kompletnie nie przejmuje się tym, jak wygląda. To również wykorzystałem. Na wideo domowych na przykład kręci Justynę, czyli swoją przyszłą żonę. Widać tylko ją, ale jego słychać. To też było inspiracją do scen filmu. Lubił kamerę, lubił kręcić. Czuć miłość w samym tym kręceniu. Są też filmy z synem. Bawi się z nim, je.
Takie domowe wideo odmitologizowuje postać, co też jest niezbędne. Pytałem też Rahima i Focusa o takie momenty, które ich drażniły w Magiku, z którymi się nie zgadzali...
I co mówili?
Że był perfekcjonistą i to bywało wkurzające. Zawsze chciał postawić na swoim. Jak wszyscy wielcy twórcy. Magik właśnie tak robił, nagrywał kawałki po 600 razy. I strasznie upierał się co do tekstów... Był bezwstydny, otwarty, większość ludzi tak go kojarzy: odciętego, ze słuchawkami na uszach, przemykającego przez osiedla. A w kontaktach z najbliższymi był strasznie ciepły, jak przytulał, to na całego, całym sobą... Jak się uśmiechał, to pełną gębą... Te dwie skrajności to jest to, na czym opiera się jego postać.
Z tego, co opowiadasz, mocno wszedłeś w tę rolę, dużo czasu zajęło ci wychodzenie z niej?
Przygotowywałem się dwa lata. Wiadomo, zostawiasz rolę, zostawiasz kostium. Ale coś tam zostaje. Nagle kończy ci się coś, czym żyłeś przez ostatnie dwa lata. I co dalej? Pół roku było ciężko, czułem się jak po powrocie z dwuletniej wycieczki do Chin. Mam wrażenie, że jest to bardzo naturalne, i liczyłem się z tym od początku.
Zagrałeś kogoś bardzo charakterystycznego, czasem po takiej roli ciężko dostać następną propozycję. Bo jesteś identyfikowany z tą bardzo charakterystyczną postacią. To tak jakbyś zagrał Kurta Cobaina czy Iana Curtisa.
Nie mam ciśnienia na granie dla samego grania. Bardzo nie chciałbym stać się niewolnikiem swojego marzenia o aktorstwie. Ale na brak propozycji nie narzekam, choć nie zawsze do mnie przemawiają. Jak nastanie cisza, to znak, że trzeba wyjść z inicjatywą.
„Jesteś Bogiem" wszedł na ekrany jesienią ubiegłego roku i błyskawicznie stał się hitem, a ty gwiazdą?
Wolałbym to nazwać rozpoznawalnością niż popularnością czy gwiazdorstwem. Staram się od tego uciekać. Nie chcę się w tym pławić. Popularni ludzie są przejebani. Kiedy jesteś zbyt popularny, postacie, które grasz, przestają być wiarygodne.
Ale zdarza się, że podchodzą ludzie, proszą o autografy...
Zdarza się. Nawet prośby o wspólne zdjęcie. Jak widzę, że komuś zależy... Podpisuję. Obserwować, jak twoja osoba wchodzi w świat wyobrażenia o twojej osobie, to interesujące zjawisko. Pojawił się nawet mój fanpage na FB. Nie ja go założyłem, ale jest. Nie znam dziewczyn, które go prowadzą. Nic tam nie wrzucam ani nie usuwam, bo nie chcę przykładać ręki do kreowania własnego wizerunku.
Podobno nie chcesz grywać w serialach?
Podobno dlatego, że wolę kino (śmiech).
Jak wygląda twoja codzienność – mieszkasz w Krakowie, przesiadujesz tamtejszym zwyczajem w knajpkach, nie spiesząc się?
Owszem. Wolno się tam żyje. Tempo podejmowania decyzji jest zupełnie inne niż np. w Warszawie. I trochę trudno tam zrobić coś z nurtu „dzisiaj". Na razie dojeżdżam, gdzie trzeba: na zdjęcia, na próby, do Katowic, do Warszawy. Ale genialnie się tam studiowało, szkoła dała mi możliwość spotkania wyjątkowych ludzi. Uczyłem się u Romana Gancarczyka. On jest megamistrzem, bo nie naucza. Szuka rozwiązań z tobą, nie próbując niczego narzucać. Mogłem iść z nim, a nie za nim. O tym zresztą pisałem pracę magisterską. O kształtowaniu młodego aktora: na czym to polega, na czym powinno moim zdaniem. Na obserwowaniu, co z aktora wychodzi, co się z nim dzieje. Paweł Miśkiewicz mówi, że on nie uczy, tylko ośmiela. To dobre podejście. Zauważyć, co aktor ma w sobie unikatowego, niezwykłego, próbować go otworzyć, a nie skłaniać do powielania, robienia kolejnej kopii z kopii.
Dostałeś w ciągu roku dwie ważne nagrody za debiut aktorski w Gdyni i teraz nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Co dla ciebie znaczą?
Ej, była jeszcze Złota Kaczka od publiczności (śmiech). To tylko utwierdza mnie w tym, że warto, że nie tylko ja sięgam po własne marzenia o filmie, ale innym też to coś daje.
Marcin Kowalczyk: „Magik się bujał!
Miał coś takiego, że jak tylko słyszał muzykę, to się kiwał. Stąd to moje „rozbujać Magika". Czyli rozhulać w sobie postać na tyle, żeby nie było różnicy między tym, kiedy gram i kiedy nie gram".
Marcin Kowalczyk
Urodzony w 1987 r. w Krakowie, aktor filmowy i teatralny. Absolwent Szkoły Teatralnej w Krakowie. Zagrał w spektaklu dyplomowym „Babel 2" (nagroda aktorska na XXIX Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi) wyreżyserowanym przez Maję Kleczewską i „Klubie polskim" wystawionym przez Pawła Miśkiewicza w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Za rolę w „Jesteś Bogiem" otrzymał nagrodę za debiut aktorski na festiwalu w Gdyni i nagrodę im. Cybulskiego dla młodych polskich aktorów wyróżniających się wybitną indywidualnością. W 2013 r. zobaczymy go w debiucie fabularnym Krzysztofa Skoniecznego „Hardkor Disko". Aktorstwo mi?sprawia trudność, tak to?pewien rodzaj... trudności. I?cały czas się zmagam, żeby być autentycznym, skupionym –? opowiada Marcin Kowalczyk.