Beczała i Kaufmann są też bohaterami filmu dokumentalnego o tajemnicach zawodu śpiewaka, który wczoraj przed południem pokazał drugi program telewizji austriackiej. Na premierę czeka zaś dokument o Piotrze Beczale, który zrealizowała ekipa ORF, odwiedziwszy wraz z nim jego rodzinny Śląsk. Polak znalazł się też na okładce wakacyjnego numeru miesięcznika teatralno-muzycznego „Bühne".
Najważniejsze są jednak same koncerty. Używając języka mediów, „Requiem" znalazło się w prime-timie festiwalowego programu, gdy w połowie sierpnia następuje kulminacja wydarzeń. Wybrano zaś to dzieło, bo mamy Rok Verdiego, a przygotowanie powierzono legendarnemu Riccardo Mutiemu. Dyrygent to może o nie najłatwiejszym charakterze, ale na muzyce swego wielkiego rodaka zna się najlepiej.
Muti rozumie Verdiego
– Nikt nie ma odwagi poprawiać Mozarta, Wagnera czy Richarda Straussa, a do tego, co napisał Verdi, każdy się wtrąca – mówił Muti w Salzburgu. – A przecież on dokładnie wiedział, co robi, u niego nie ma ani jednej przypadkowej nuty. Trzeba tylko chcieć go zrozumieć. Tymczasem wielu dyrygentów traktuje „Requiem" jak symfonię, a to przecież rozmowa człowieka z Bogiem. Słowo jest najważniejsze, ono prowadzi muzykę.
Urzekające wiolonczele
„Requiem" to koncertowy hit, w tym roku rozbrzmiewa na świecie nieustannie. Wydaje się, że nic już nie można odkrywczego w nim znaleźć. A jednak nikt nie napełnia tej muzyki taką metafizyczną intensywnością emocji jak Riccardo Muti. On nie starał się ogłuszyć słuchacza kaskadą dźwięków. Wręcz stonował Wiedeńskich Filharmoników, ale dzięki temu odkrywaliśmy na przykład zagłuszane zazwyczaj urzekające tremolo wiolonczel. W „Dies irae" zaśpiewanym przez chór wiedeńskiej Staatsoper była groza Sądu Ostatecznego, pozostałe partie miały przejmujący ludzki wymiar.
To było wszakże tło dla kwartetu starannie dobranych solistów. Bułgarka Krassimira Stoyanowa znana jest ze swego sopranu o najdelikatniejszych pianach. Łotyszka Elina Garanca to dziś mezzosopran numer jeden na świecie, „Lacrimosę" zaśpiewała porywająco. O Polaku austriaccy krytycy piszą, że jego jasny, dźwięczny głos błyszczał, a najmłodszy w tym gronie Ukrainiec Dmitrij Biełossielskij to bas o pięknej barwie, któremu można wróżyć wspaniałą karierę. Gdyby zatem anioły były i płci męskiej, zapewne tak brzmiałby anielski kwartet w tej mszy żałobnej. Nic dziwnego, że gdy ostatnie dźwięki rozpłynęły się już w powietrzu, trzy tysiące widzów w Salzburgu poderwało się z miejsc.
– To było moje spotkanie z Riccardo Mutim po 17 latach – mówi „Rz" Piotr Beczała. – Wtedy zaangażował mnie do mszy Schuberta. Jako drugi tenor nie miałem wiele do zaśpiewania, ale dzięki temu zadebiutowałem w La Scali, a potem pojechaliśmy na tournée. W porównaniu z teatrem w Linzu, gdzie pracowałem, znalazłem się w innym świecie, także finansowo. Ponowne spotkanie znów dostarczyło wielkiej satysfakcji.