I wojna światowa – 1914-1918
Gdzieś pomiędzy jednym a drugim okopem dziewiętnastoletni chłopiec otrzymał pięć ran postrzałowych szrapnelem. Krew sączyła mu się z szyi, nogi i ramienia. Wtedy coś w nim pękło, a raczej coś pękło w całym pokoleniu, którego „zajęciem poprzez lata całe było robienie trupów". Tym chłopcem był Erich Maria Remarque. „Na zachodzie bez zmian" nie sławi herosów, nie opiewa zwycięstw, nie zagrzewa do boju. To opowieść o młokosach, którzy nagle odkryli smutną prawdę o swoich ojcach: „podczas, gdy oni uważali służbę dla państwa za rzecz największą, myśmy wiedzieli już, że trwoga śmierci jest większa".
Co takiego zaszło w jednym pokoleniu, że nie chciało już umierać za ojczyznę, za idee ani w ogóle za nic? Ile trupów musiały rozszarpać na kawałki spadające pociski, żeby pozbawić wojnę glorii patosu? Gdy zabraknie patosu, pozostaje już tylko szkaradna maskarada ludzkich bestii strachliwie walczących o życie. Może to gaz, gaz w okopach. Gaz, który wypełnił strofy poezji Wilfreda Owena. Gładkolicy poeta, nim zginął gdzieś w odmętach zachodniego frontu, zdążył odkryć tę samą prawdę, co Remarque: nie ma nic słodkiego w umieraniu za ojczyznę. „My friend, you would not tell with such high zest/ To children ardent for some desperate glory,/ The old Lie; Dulce et Decorum est Pro patria mori".