Na widowni sali Zamku Królewskiego w Warszawie zasiadło w niedzielny wieczór tyłu sławnych dyrygentów, że byliby atrakcją sezonu niejednej filharmonii: od 83-letniego, legendarnego Lorina Maazela, który niedawno został szefem Filharmonii Monachijskiej po trzydziestolatka, zaczynającego światową karierę, Rafaela Payare, wychowanka wenezuelskiej El Sistema. Oni wszyscy wystąpią w poniedziałek i wtorek, każdy będzie dyrygował tylko jednym utworem jubilata. Po nich, w kolejne dni przyjadą następni, równie utytułowani.
Na razie Festiwal Krzysztofa Pendereckiego rozpoczął się skromnie, bez wielkich orkiestr i dyrygentów, ale z nie mniej uznanymi instrumentalistami. Pierwszy wieczór poświęcony był bowiem muzyce kameralnej, którą jubilat lubi i ceni. Uważa ją trudną, bo jak mówi, w tych drobnych utworach każda nuta musi mieć istotne znaczenie. Przez lata zasypywany zamówieniami na wielkie kompozycje, nie miał dla kameralistyki zbyt dużo czasu. Od dekady zajmuje się nią coraz chętniej.
Już pierwszy utwór zagrany w niedzielę stanowił absolutne zaskoczenie. „Trzy miniatury na klarnet i fortepian" Penderecki napisał w 1956 roku, gdy miał 23 lata i właściwie nie funkcjonują one w oficjalnym wykazie jego dzieł. Wszyscy uważają, że jako kompozytor narodził się kilka lat później. A przecież miniatury to świetny utwór, utrzymany, co prawda, w estetyce swego czasu, ale urzekający precyzją formy i wyczuciem możliwości brzmieniowych obu instrumentów. Potwierdzili to słoweński klarnecista Darko Brlek i polski pianista Marek Bracha.
Pozostałe kompozycje powstały już w XXI wieku, Najstarszy był Sekstet z 2000 roku, napisany na zamówienie wiedeńskiego towarzystwa Musikverein. Krzysztof Penderecki na swój sposób przetworzył tu klasyczną formę sonatową, odwołał się do Szostakowicza, którego ceni, ale przede wszystkim w charakterystyczny dla siebie sposób dal barwną muzykę o zmiennych klimatach. Wykonawców Sekstetu miał wybornych: znakomitego skrzypka Juliana Rachlina, najwybitniejszego obecnie altowiolistę Jurija Bashmeta, irlandzkiego pianistę Barry Douglasa, młodą serbską wiolonczelistkę Maję Bogdanović oraz muzyków francuskich: klarnecistę Michela Letleca i grającego na roku André Cezaleta.
Znalazł się też w koncercie ukończony w tym roku Kwintet smyczkowy z intrygującym, mrocznym tematem początkowym oraz ciekawym wykorzystanie kontrabasu. Tę kompozycję wykonał polski kwartet Dafo i kontrabasista Jerzy Dybał. Absolutną nowością była nieznana jeszcze w Polsce, Suita na wiolonczelę solo, brawurowo zinterpretowana przez Niemca o japońskich korzeniach – Danjuko Ishizakę. Krzysztof Penderecki po raz kolejny podjął tu dialog z Janem Sebastianem Bachem, który solowa suitę pomyślaną jako zbiór tańców, doprowadził do perfekcji.