Śpiew jak najlepsze wino

Czterokrotna laureatka Grammy Dianne Reeves wystąpi za tydzień w Warszawie. Każdy jej koncert jest wyjątkowy - pisze Marek Dusza.

Publikacja: 07.12.2013 13:18

Dianne Reeves twierdzi, że śpiewa dla przyjemności, a jej honorarium to zapłata za podróż, którą odb

Dianne Reeves twierdzi, że śpiewa dla przyjemności, a jej honorarium to zapłata za podróż, którą odbywa z muzyką

Foto: Fotorzepa, Marek Dusza m.d. Marek Dusza

Od największych wokalistek – Elli Fitzgerald, Sarah Vaughan, Carmen McRae, Dinah Washington i Betty Carter – wzięła to, co miały najlepszego. A może były tylko jej inspiracją, bo Dianne Reeves nie śpiewa jak żadna z nich. Robi to w swoim stylu.

– Kiedy śpiewam, moje usta delektują się słowami, jakbym piła najlepsze wino lub próbowała najwspanialszych potraw – przyznaje się wokalistka. – Ale na pierwszym miejscu jest melodia, nawet jeśli bardzo wczuwam się w historię, którą opowiadam.

Jej debiutancki album „Wel- come to My Love" ukazał się w 1982 r. Już tytułem wydawała się mówić: zapraszam do świata, który kocham, na scenę, która jest moim domem. Słynne stało się jej powiedzenie, że nie przyjmuje honorarium za występy, bo śpiewa dla przyjemności. Moja gaża to zapłata za podróż, którą odbyłam – twierdzi.

Wydała właśnie dwudziesty album „Beautiful Life", ale nawet jeśli ktoś ma wszystkie jej płyty, nie poznał prawdziwej Dianne Reeves. Jest to możliwe tylko na koncercie. Wiedzą o tym fani, którzy na całym świecie wykupują zawczasu bilety.

Kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz na North Sea Jazz w Hadze, byłem zauroczony magią interpretacji i ekspresją przekazu. Potem starałem się być na każdym jej koncercie w Holandii, aby podziwiać, jak rozwija styl, inspirując się także gospelem i współczesnym R'n'B.

Za każdym razem inna

Do Polski przyjechała pierwszy raz w kwietniu 2006 r. Zaśpiewała w cyklu Era Jazzu, a akompaniowało jej tylko dwóch muzyków: Romero Lubambo na gitarze akustycznej i Russell Malone na gitarze elektrycznej. Głosem wypełniła Salę Kongresową. Była po prostu zachwycająca.

Na Warsaw Summer Jazz Days 2009 wystąpiła w specjalnym projekcie „Sing the Truth – The Music of Nina Simone" z Liz Wright, Angelique Kidjo i Simone, córką Niny. Kulminacyjnym momentem była melodeklamacja poematu ułożonego na cześć Niny Simone z  fragmentów tekstów, wyrażeń i tytułów jej piosenek. Wykonała ją Dianne Reeves. Na bis wokalistki razem zaśpiewały przejmujące „Four Women" – oskarżenie niewolnictwa i apartheidu.

W grudniu 2011 r. dała w Warszawie świąteczny koncert bożonarodzeniowy w klubie Palladium. Przekonująco zaklinała pogodę w „Let It Snow". W „Christmas Time Is Here" spowolniła tempo, rozmarzyła się, a idealnym tłem do tej piosenki była stojąca na scenie choinka.

Jako pierwsza i jedyna wokalistka otrzymała Grammy trzy razy z rzędu za jazzowe albumy wokalne: „In The Moment" (2001), „The Calling" (2002) i „A Little Moonlight" (2003). Czwarta była ukoronowaniem jej kariery i niezwykłego talentu, a otrzymała ją w 2006 r. za soundtrack do filmu „Good Night, and Good Luck" George'a Clooneya.

Nawet jeśli ktoś ma wszystkie 20 płyt, jakie nagrała, to i tak jej nie poznał. Jest to możliwe tylko na koncercie

Reżyser wybrał ją za radą swojej ciotki, wielkiej wokalistki Rosemary Clooney. Okazało się, że śledzi ona karierę Dianne i jest pod jej wrażeniem. Clooneyowi nie wystarczyły same piosenki w podkładzie, zaangażował Reeves do filmu, i to z zespołem. Wokalistka pełni rolę chóru z klasycznego greckiego teatru, komentuje, puentuje wydarzenia. Kiedy śpiewa „I've Got My Eye On You", wiemy, że chodzi o „oczy" FBI. To nie był pierwszy film o mrocznym czasie makkartyzmu, w którym wykorzystano jej śpiew. W „Czarnej liście Hollywood" wykonuje standard „Easy Come, Easy Go", ale w „Good Night, and Good Luck" po raz pierwszy pojawiła się na ekranie.

– George chciał, by piosenki brzmiały tak, jakby były śpiewane na żywo – opowiadała Dianne Reeves w rozmowie z „Rz". – Taka koncepcja bardzo mi odpowiadała. Nagrania zarejestrowaliśmy na planie filmowym. Naprawdę stałam przed aktorem grającym rolę Edwarda R. Murrowa, widziałam jego smutną twarz za szybą studia. To było poruszające. Każdą piosenkę śpiewałam tylko dwa razy i reżyser z ekipą nagraniową wybierał lepszą wersję. Miło wspominam tę współpracę.

Na koncercie w Sali Kongresowej w 2006 r. zaśpiewała słynny z interpretacji Franka Sinatry temat „One For My Baby", który miał opowiadać o jej związku z Clooneyem. – Oczywiście w moich marzeniach – dodała. I zaśpiewała go tak czule, że można było sobie wyobrazić, jak wielkie wrażenie zrobił na niej superprzystojny reżyser i aktor. – Kiedy stanął przede mną, to było naprawdę coś. Poprosiłam, by mnie chociaż dotknął – mówiła z uśmiechem.

Pierwszy big-band

Soundtrack do „Good Night, and Good Luck" był powrotem do początku jej kariery, kiedy na początku lat 70. odkrył ją trębacz Clark Terry i zaprosił do swojego big-bandu.

– Teraz jestem bardziej doświadczona, odnajduję w standardach nowe wartości, ale niezmiennie sprawiają mi przyjemność. Śpiewanie z orkiestrami Clarka Terry'ego dało mi możliwość obcowania z najlepszymi muzykami, co dla młodej wokalistki było bardzo ważne – wspomina. – Lepszego startu nie mogłam sobie wymarzyć. Współpracowałam też z Sergio Mendesem. Zrozumiałam wtedy, że muzyka może mieć skomplikowaną aranżację i harmonię, a jednocześnie brzmieć elegancko. Poznałam też afrykańskie rytmy, które wykorzystałam w nagraniach. Śpiewałam z Harrym Bellafontem, dzięki niemu poznałam różnorodny stylistycznie i zaangażowany społecznie repertuar.

Na płytach Dianne Reeves złożyła hołd wielkim postaciom jazzu: „The Calling: Celebrating Sarah Vaughan" (2001) i „Jazzvisions: Echoes of Ellington" (1986). Niemal na każdym jej albumie goszczą jazzowe sławy, a szczególnie liczne grono wystąpiło na płycie „The Grand Encounter" wydanej przez słynną wytwórnię Blue Note Records w 1996 r. Wymienienie ich nazwisk to jak czytanie jazzowej encyklopedii: trębacze Clark Terry i Harry „Sweets" Edison, saksofoniści James Moody, Phil Woods i Bobby Watson, puzonista Al Grey, pianista Kenny Barron, wokalista Joe Williams oraz Toots Thelemans na harmonijce ustnej.

Wszyscy zgromadzili się wtedy w studio, aby z Dianne Reeves oddać hołd Elli Fitzgerald. Z tekstu Dianne na obwolucie płyty wynika, że niektórzy muzycy nie widzieli się od lat i zrelacjonowanie opowieści, rozmów i anegdot, jakie wymieniono w czasie sesji nagraniowej, wypełniłoby grubą książkę. Pomiędzy wspomnieniami, plotkami i uprzejmościami powstała wspaniała muzyka podkreślająca walory niezwykle ciepłego i czystego głosu Reeves. Nigdy wcześniej w swych interpretacjach  standardów nie była tak blisko wzorca wyznaczonego przez Ellę.

Szczególnie ujmująco Dianne brzmi w balladach: „Tenderly", gdzie zaśpiewała cudowny duet z Joe Williamsem, a akompaniują im „łkające" trąbki Clarka Terry'ego i Harry'ego „Sweets" Edisona, „After Hours" z romantycznymi solówkami Barrona i Moody'ego, „Some Other Spring" oraz kończącej album kameralnej „I'm Okay" zaśpiewanej z towarzyszeniem tria fortepianowego.

Szalonym popisem scatowania jest kompozycja „Ha!", a do zbiorowego śpiewania włączają się znani z poczucia humoru Clark Terry i James Moody. W zbiorze jazzowych standardów znalazł się nieoczekiwanie dancingowy przebój „Besame Mucho", ale i z niego Dianne Reeves oraz towarzyszący jej muzycy zrobili swingującą muzykę.

Rodzinne tradycje

Dianne Reeves pochodzi z muzycznej rodziny. Jej ojciec był wokalistą, matka grała na trąbce w studenckiej orkiestrze, wuj Charles Burrell był kontrabasistą w orkiestrze symfonicznej i zespole jazzowym, a kuzyn George Duke – cenionym pianistą, kompozytorem i producentem płyt. To on czuwał nad jej albumami, które przyniosły jej pierwsze nagrody Grammy i szereg nominacji. Zanim poświęciła się wokalistyce, studiowała grę na fortepianie. Początkowo pasjonowała ją muzyka soul, uwielbiała Steviego Wondera, ale gdy na początku lat 70. usłyszała Sarah Vaughan z orkiestrą Michela Legranda, postanowiła spróbować sił w standardach jazzowych.

Decydującą lekcję o poszukiwaniach własnego stylu dał jej wuj kontrabasista, komentując nagranie „What Are You Doing the Rest of Your Life" Sarah Vaughan. – To jedna z trzech wersji, jaką nagrała Sarah, każda była inna, a to oznacza, że próbowała znaleźć własną, oryginalną interpretację. Rób to samo, znajdź unikalny styl – poradził młodej wokalistce.

Dianne Reeves odrobiła tę lekcję celująco, jest wyjątkowa, jedyna. Każdy jej koncert jest inny, każdy album niesie powiew nowych poszukiwań. Przekonamy się o tym, słuchając jej najnowszego albumu „Beautiful Life" na koncercie BMW Jazz Club w Operze Narodowej 14 grudnia.

– Zdaję sobie sprawę, jak wiele osiągnęłam i jak daleka jeszcze droga przede mną. Najważniejsze, że mogę nadal śpiewać, wkładając w to całe moje serce i duszę – mówiła w rozmowie z „Rz".

Od największych wokalistek – Elli Fitzgerald, Sarah Vaughan, Carmen McRae, Dinah Washington i Betty Carter – wzięła to, co miały najlepszego. A może były tylko jej inspiracją, bo Dianne Reeves nie śpiewa jak żadna z nich. Robi to w swoim stylu.

– Kiedy śpiewam, moje usta delektują się słowami, jakbym piła najlepsze wino lub próbowała najwspanialszych potraw – przyznaje się wokalistka. – Ale na pierwszym miejscu jest melodia, nawet jeśli bardzo wczuwam się w historię, którą opowiadam.

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla