– George chciał, by piosenki brzmiały tak, jakby były śpiewane na żywo – opowiadała Dianne Reeves w rozmowie z „Rz". – Taka koncepcja bardzo mi odpowiadała. Nagrania zarejestrowaliśmy na planie filmowym. Naprawdę stałam przed aktorem grającym rolę Edwarda R. Murrowa, widziałam jego smutną twarz za szybą studia. To było poruszające. Każdą piosenkę śpiewałam tylko dwa razy i reżyser z ekipą nagraniową wybierał lepszą wersję. Miło wspominam tę współpracę.
Na koncercie w Sali Kongresowej w 2006 r. zaśpiewała słynny z interpretacji Franka Sinatry temat „One For My Baby", który miał opowiadać o jej związku z Clooneyem. – Oczywiście w moich marzeniach – dodała. I zaśpiewała go tak czule, że można było sobie wyobrazić, jak wielkie wrażenie zrobił na niej superprzystojny reżyser i aktor. – Kiedy stanął przede mną, to było naprawdę coś. Poprosiłam, by mnie chociaż dotknął – mówiła z uśmiechem.
Pierwszy big-band
Soundtrack do „Good Night, and Good Luck" był powrotem do początku jej kariery, kiedy na początku lat 70. odkrył ją trębacz Clark Terry i zaprosił do swojego big-bandu.
– Teraz jestem bardziej doświadczona, odnajduję w standardach nowe wartości, ale niezmiennie sprawiają mi przyjemność. Śpiewanie z orkiestrami Clarka Terry'ego dało mi możliwość obcowania z najlepszymi muzykami, co dla młodej wokalistki było bardzo ważne – wspomina. – Lepszego startu nie mogłam sobie wymarzyć. Współpracowałam też z Sergio Mendesem. Zrozumiałam wtedy, że muzyka może mieć skomplikowaną aranżację i harmonię, a jednocześnie brzmieć elegancko. Poznałam też afrykańskie rytmy, które wykorzystałam w nagraniach. Śpiewałam z Harrym Bellafontem, dzięki niemu poznałam różnorodny stylistycznie i zaangażowany społecznie repertuar.
Na płytach Dianne Reeves złożyła hołd wielkim postaciom jazzu: „The Calling: Celebrating Sarah Vaughan" (2001) i „Jazzvisions: Echoes of Ellington" (1986). Niemal na każdym jej albumie goszczą jazzowe sławy, a szczególnie liczne grono wystąpiło na płycie „The Grand Encounter" wydanej przez słynną wytwórnię Blue Note Records w 1996 r. Wymienienie ich nazwisk to jak czytanie jazzowej encyklopedii: trębacze Clark Terry i Harry „Sweets" Edison, saksofoniści James Moody, Phil Woods i Bobby Watson, puzonista Al Grey, pianista Kenny Barron, wokalista Joe Williams oraz Toots Thelemans na harmonijce ustnej.
Wszyscy zgromadzili się wtedy w studio, aby z Dianne Reeves oddać hołd Elli Fitzgerald. Z tekstu Dianne na obwolucie płyty wynika, że niektórzy muzycy nie widzieli się od lat i zrelacjonowanie opowieści, rozmów i anegdot, jakie wymieniono w czasie sesji nagraniowej, wypełniłoby grubą książkę. Pomiędzy wspomnieniami, plotkami i uprzejmościami powstała wspaniała muzyka podkreślająca walory niezwykle ciepłego i czystego głosu Reeves. Nigdy wcześniej w swych interpretacjach standardów nie była tak blisko wzorca wyznaczonego przez Ellę.