Czuje się pan jak rockowy bóg?
Proszę zapytać moje żony i dzieci, czy jestem bogiem rocka. Cieszę się, że ludzie wciąż żywo reagują na naszą muzykę.
Jak wygląda proces twórczy Deep Purple?
Zaczynamy w południe. Siadamy do stołu w kuchni, pijemy herbatę, rozmawiamy. Opowiadamy sobie, co się u nas wydarzyło. Żartujemy. Każdy pyta innych, jak żona, dzieci, wnuki, psy, koty, samochody, ulubione drużyny piłkarskie itd. Kiedy już się nagadamy, atmosfera staje się maksymalnie rodzinna i rozluźniona, zaczynamy grać. Rodzą się pomysły, riffy, odpowiednie układy akordów, melodie itd. Jamujemy jak za starych czasów. Później wchodzimy do studia, w którym siedzimy do szóstej wieczorem. Rejestrujemy najlepsze pomysły. Szlifujemy je. A następnego dnia odsłuchujemy, co nagraliśmy, i majstrujemy przy tym do momentu, w którym osiągamy satysfakcjonujący rezultat. W połowie grania robimy przerwę na obiad, kawę, herbatę.
Dlaczego w ogóle zajął się pan muzyką rockową?
Muzyka zawsze była obecna w moim domu. Ojciec zajmował się śpiewaniem, wujek był pianistą jazzowym. W chórze kościelnym byłem sopranem. Pewnego dnia zapragnąłem grać w zespole. Musiałem znaleźć dobrego gitarzystę. U mamy w domu zrobiłem przesłuchanie sześciu gitarzystom. Sam całkiem nieźle grałem na perkusji. Zajadaliśmy się ciastkami i hałasowaliśmy do woli. Chciałem szybko się usamodzielnić, ale nie miałem pieniędzy, więc za wynajęcie pokoju płaciłem występami swojego zespołu. Od samego początku nic nie przynosiło mi tyle radości, co tworzenie i wykonywanie muzyki. Tylko kiedy śpiewam na scenie, czuję się naprawdę wolny, również od wytwórni płytowej, agentów, menedżerów, dziennikarzy. To wspaniałe uczucie, kiedy jesteś tylko ty, muzyka i publiczność. Występowanie jest najwspanialszą rzeczą, którą w życiu robiłem.