Czasami nie wystarczy zasłonić się alibi, że jedynie coś pokazujemy, nie popierając. Zły przykład bywa bowiem bardzo kuszący. Na szczęście to, co dziś przedstawię, przynajmniej w części kraju ma ograniczony i osłabiony zasięg rażenia. Dlaczego? Wyjaśnię za chwilę. A teraz już zasłyszane, tajemnicze zdanie: „No, to idziemy na baje".
Rzecz może brzmieć jak wypowiedź miłośnika lodów – tak zwanych zabajonych. Jednak zima, którą przynajmniej teoretycznie wciąż mamy, podważa sensowność tego domysłu. Naprawdę nie o lody chodzi, chociaż na bajach lody też jeść można, a nawet je się na pewno.
Nie chcę Państwa dłużej trzymać w niepewności, dlatego wyjaśnię, dlaczego teraz na Mazowszu i w kilku innych województwach tłumaczenie frazy „pójść na baje" jest mniej groźne niż w innym miejscu Polski. Otóż „iść na baje" oznacza „pójść na wagary". Teraz na Mazowszu jest to niemożliwe, ponieważ jesteśmy w samym środku zimowych ferii.
Dlaczego baje? Pewnie chodzi o mówienie bajeczek rodzicom i nauczycielom, co dziś ma wszakże krótkie nogi. Nauczyciele nie posługują się bowiem wyłącznie starożytnymi papierowymi dziennikami, lecz zapisami komputerowymi, które każdy rodzic w każdej chwili może przez Internet zlustrować. Dziecko wraca z bajów, mówi, że ze szkoły, i awantura gotowa!
Jacek Cieślak