Zwierzyna w stanie wolnym należy do Skarbu Państwa. To nie jest prywatny majątek myśliwych, lecz wspólne dobro, którym zarządzanie państwo powierzyło Polskiemu Związkowi Łowieckiemu (PZŁ). Co to oznacza w praktyce? To myśliwi – ze swoich środków – finansują gospodarkę łowiecką, planują jej przebieg, wypłacają odszkodowania za szkody i biorą na siebie ciężar odpowiedzialności. Nikt z zewnątrz nie dostrzega, że za systemem ochrony pól i lasów stoją setki tysięcy godzin społecznej pracy, a także miliardy złotych, które nie obciążają podatnika.
Każdego roku prowadzone są inwentaryzacje – systematyczne liczenie zwierzyny, które pozwala planować przyszłe działania. To nie jest prosta matematyka, lecz sztuka oceny populacji, w której uwzględnia się warunki pogodowe, presję drapieżników, zmiany środowiskowe i gospodarkę rolną.
Wyniki inwentaryzacji decydują o tym, ile zwierząt zostanie pozyskanych, a ile pozostanie w środowisku, by zachować równowagę. To planowanie jest fundamentem racjonalnej gospodarki łowieckiej – bez niego ani przyroda, ani ludzie nie zyskaliby stabilności.
Dodatkowo, myśliwi prowadzą całoroczny monitoring poszczególnych gatunków, np. gęsi gęgawy, krzyżówki, cyraneczki, łyski. Dzięki zbieranym danym możliwe jest podejmowanie adekwatnych działań ochronnych. Ogólnopolska skala działalności łowieckiej powoduje, że nie da się zastąpić wysiłku myśliwych inną organizacją czy służbą – byłoby to finansowo i organizacyjnie niemożliwe do wykonania.
Polowanie bywa w debacie publicznej sprowadzane do obrazu rozrywki. Tymczasem w systemie prawnym i przyrodniczym to narzędzie – nie cel sam w sobie. Jego zadaniem jest utrzymanie równowagi w ekosystemie i ochrona przed konsekwencjami nadmiernej liczebności zwierząt. To właśnie dzięki redukcji zwierzyny udaje się ograniczyć szkody w uprawach, rozprzestrzenianie się chorób czy kolizje drogowe ze zwierzyną. Myśliwi nie działają samowolnie – realizują plany zatwierdzane przez administrację państwową, które wynikają z analiz i danych naukowych.
Bez aktywnego udziału myśliwych wiele gatunków miałoby nikłe szanse na przetrwanie. Redukcja drapieżników jest warunkiem odbudowy populacji kuropatwy czy zająca. Równocześnie prowadzone są hodowle i wsiedlenia gatunków rzadkich: głuszca, cietrzewia czy sokoła wędrownego. To praca trudna i kosztowna, ale bez niej przyrodniczy krajobraz Polski byłby znacznie uboższy.
A przyroda nie zna pustki – tam, gdzie znikają gatunki rodzime, szybko pojawiają się przybysze. Szop pracz, wizon amerykański i jenot, czyli drapieżniki, które dziesiątkują lęgi ptaków, plądrują gniazda i niszczą populacje zwierzyny drobnej. Najskuteczniejszą metodą ich ograniczania pozostaje odstrzał. To zadanie wymagające systematyczności, wiedzy i poświęcenia. Koszt w całości pokrywają myśliwi, a korzysta cała przyroda.
Rolnicy wiedzą najlepiej, jakie straty mogą powodować dziki czy jelenie. Każdego roku to właśnie myśliwi odpowiadają za szacowanie szkód, ich rekompensatę i ograniczanie. Skala? Kwota samych wypłat odszkodowań to ok. 80 mln zł rocznie, a pełny koszt zabezpieczania upraw i działań ochronnych sięga 1,5 mld zł. To olbrzymie obciążenie, które jednak nie trafia na barki budżetu państwa. Gdyby zabrakło myśliwych, koszty te musiałby ponieść podatnik.
Wzrost populacji dzików, łosi i innych gatunków niesie ryzyko ataków na przedmieściach, kolizji drogowych czy rozprzestrzeniania chorób odzwierzęcych. To właśnie myśliwi stoją na pierwszej linii ograniczania tych zagrożeń – redukują zwierzynę w miejscach newralgicznych, dyżurują nocami przy uprawach i wspierają lokalne społeczności w sytuacjach kryzysowych.
W ostatnich latach rola myśliwych wyszła poza ramy tradycyjnej gospodarki łowieckiej. Nowa ustawa o ochronie ludności wpisała PZŁ do systemu bezpieczeństwa państwa. To zmieniło perspektywę: dziś koła łowieckie uczestniczą w ćwiczeniach z wojskiem, wspierają policję i straż pożarną, pomagają w poszukiwaniach zaginionych czy usuwaniu skutków powodzi. W 2024 roku ich wkład w pomoc powodzianom przekroczył 5 mln zł. To dowód, że myśliwi dbają nie tylko o przyrodę, ale także społeczeństwo.
Dodatkowo społeczeństwo korzysta z pracy myśliwych w jeszcze w innych obszarach. To dostęp do dziczyzny – jednego z najzdrowszych mięs, bogatego w białko, witaminy i nienasycone kwasy tłuszczowe. To także kultura łowiecka, zakorzeniona w muzyce, literaturze, malarstwie i obyczajach, od mszy Hubertowskich po tradycje sokolnicze. To wreszcie edukacja i wolontariat: setki akcji sprzątania lasów, lekcje przyrodnicze w szkołach, wspólne sadzenie drzew. Myśliwi pokazują, że ich działalność nie kończy się na polowaniu – jest obecna w codziennym życiu lokalnych społeczności.
Co więc by było, gdyby myśliwi zniknęli? Łatwo odpowiedzieć na to pytanie – wystarczy spojrzeć na przykład województwa lubuskiego. W dwóch obwodach łowieckich, gdzie zrezygnowano z gospodarki łowieckiej, już po dwóch latach odszkodowania za szkody przekroczyły 600 tys. zł. W skali kraju oznaczałoby to miliardy strat, gwałtowny wzrost sytuacji konfliktowych na linii człowiek–zwierzę, a także zagrożenie dla rzadkich gatunków. Wypadki drogowe, choroby odzwierzęce, szkody w uprawach – wszystkie te problemy narastałyby lawinowo. Myśliwi są więc nie tylko potrzebni, ale wręcz niezastąpieni.
Materiał Partnera: POLSKI ZWIĄZEK ŁOWIECKI