Takie właśnie były jego„Historie miłosne", „Tydzień z życia mężczyzny", „Pogoda na jutro" czy „Korowód", będący próbą dotknięcia jednego z najbardziej drażliwych tematów dekady po transformacji – lustracji i tajnych współpracowników SB. Teraz zaś pokazał sześć dekad życia w Polsce. I przyznaje, że „Obywatel" to historia przez niego „w jednej trzeciej przeżyta, w jednej trzeciej zaobserwowana, w jednej trzeciej wyobrażona".
Rok 2014. Pod gmach telewizji podjeżdża limuzyna z prezydentem. Od budynku odrywa się potężna płyta. Przypadek? Próba zamachu? Nie wiadomo. Prezydent wychodzi z opresji bez szwanku, płyta spada na Jana Bratka. W następnej scenie Bratek leży w szpitalu. Lekarze podejrzewają, że cierpi na amnezję. Ale on, unieruchomiony, z głową w bandażach, rozlicza się z własną przeszłością.
Jerzy Stuhr idzie śladami Andrzeja Munka. Jego bohater przypomina miotanego przez historię Piszczyka z „Zezowatego szczęścia". Zresztą Stuhr zagrał go w próbie kontynuacji munkowskich wątków – „Obywatelu Piszczyku" Andrzeja Kotkowskiego. Jan Bratek, podobnie jak jego pierwowzór, zawsze był facetem bez charakteru. Przeciętniakiem uzależnionym od matki i pozbawionym własnego zdania. Ale w Polsce nawet tacy ludzie bywali uwikłani w życie polityczne. Bratek, ten pechowiec i oportunista, też mimowolnie stawał się zarówno antybohaterem, jak i bohaterem. Niechcący znalazł się w partii, a potem w „Solidarności", niechcący trafił do centrum kultury żydowskiej, niechcący został internowany, niechcący był uznany za kapusia. I nawet kobieta, z którą się ożenił, okazała się funkcjonariuszką SB. Takie to było jego zezowate szczęście.
Opowiadając o 60 latach polskiej historii, Stuhr nie przybiera tonu martyrologicznego. Mówi o nonsensach PRL, o polskim, często zakłamanym katolicyzmie, o antysemityzmie, o słabościach władzy i opozycji, ale jak Munk zachowuje dystans, czasem wręcz drwi. Ma do tego prawo. Tym bardziej że nie odcina się od swojego „Piszczyka": starszy Jan Bratek ma w filmie jego twarz, młodszy, pojawiający się w retrospekcjach – syna, Macieja Stuhra. Zresztą ta historia opowiedziana z powagą musiałaby się wydać nieprawdopodobna i przerysowana. A śmiech oczyszcza.
„Obywatel" jest chwilami zbyt moralizatorski, zawiera też kilka klisz. Ale to znaczące spojrzenie na Polskę, która niby już odeszła, ale wciąż wegetuje w narodowej mentalności. Dobrze, że ktoś jeszcze ma odwagę, by próbę takiej syntezy podjąć.