PRO I KONTRA: Obywatel Jerzego Stuhra

„Obywatel” Jerzego Stuhra to próba syntezy naszej historii czy banalna opowieść z tanimi żartami - o filmie piszą Barbara Hollender i Małgorzata Piwowar.

Aktualizacja: 05.11.2014 16:06 Publikacja: 05.11.2014 15:00

Jerzy Stuhr w "Obywatelu"

Jerzy Stuhr w "Obywatelu"

Foto: Festiwal Filmowy w Gdyni

PRO: Barbara Hollender

Młodzi reżyserzy opowiadają historie coraz bardziej uniwersalne, które mogłyby się wydarzyć w każdym mieście. Jerzy Stuhr, rocznik 1947, rozlicza się ?z Polską. I wie, że śmiech oczyszcza.

KONTRA: Małgorzata Piwowar

Jako aktor był wodzirejem u Feliksa Falka i amatorem w filmie Krzysztofa Kieślowskiego, jako reżyser Jerzy Stuhr opowiada o wyborach rodaków, o ich moralności, o rachunku sumienia dokonywanym w chwilach szczerości.

Zobacz galerię zdjęć

Takie właśnie były jego„Historie miłosne", „Tydzień z życia mężczyzny", „Pogoda na jutro" czy „Korowód", będący próbą dotknięcia jednego z najbardziej drażliwych tematów dekady po transformacji – lustracji i tajnych współpracowników SB. Teraz zaś pokazał sześć dekad życia w Polsce. I przyznaje, że „Obywatel" to historia przez niego „w jednej trzeciej przeżyta, w jednej trzeciej zaobserwowana, w jednej trzeciej wyobrażona".

Rok 2014. Pod gmach telewizji podjeżdża limuzyna z prezydentem. Od budynku odrywa się potężna płyta. Przypadek? Próba zamachu? Nie wiadomo. Prezydent wychodzi z opresji bez szwanku, płyta spada na Jana Bratka. W następnej scenie Bratek leży w szpitalu. Lekarze podejrzewają, że cierpi na amnezję. Ale on, unieruchomiony, z głową w bandażach, rozlicza się z własną przeszłością.

Jerzy Stuhr idzie śladami Andrzeja Munka. Jego bohater przypomina miotanego przez historię Piszczyka z „Zezowatego szczęścia". Zresztą Stuhr zagrał go w próbie kontynuacji munkowskich wątków – „Obywatelu Piszczyku" Andrzeja Kotkowskiego. Jan Bratek, podobnie jak jego pierwowzór, zawsze był facetem bez charakteru. Przeciętniakiem uzależnionym od matki i pozbawionym własnego zdania. Ale w Polsce nawet tacy ludzie bywali uwikłani w życie polityczne. Bratek, ten pechowiec i oportunista, też mimowolnie stawał się zarówno antybohaterem, jak i bohaterem. Niechcący znalazł się w partii, a potem w „Solidarności", niechcący trafił do centrum kultury żydowskiej, niechcący został internowany, niechcący był uznany za kapusia. I nawet kobieta, z którą się ożenił, okazała się funkcjonariuszką SB. Takie to było jego zezowate szczęście.

Opowiadając o 60 latach polskiej historii, Stuhr nie przybiera tonu martyrologicznego. Mówi o nonsensach PRL, o polskim, często zakłamanym katolicyzmie, o antysemityzmie, o słabościach władzy i opozycji, ale jak Munk zachowuje dystans, czasem wręcz drwi. Ma do tego prawo. Tym bardziej że nie odcina się od swojego „Piszczyka": starszy Jan Bratek ma w filmie jego twarz, młodszy, pojawiający się w retrospekcjach – syna, Macieja Stuhra. Zresztą ta historia opowiedziana z powagą musiałaby się wydać nieprawdopodobna i przerysowana. A śmiech oczyszcza.

„Obywatel" jest chwilami zbyt moralizatorski, zawiera też kilka klisz. Ale to znaczące spojrzenie na Polskę, która niby już odeszła, ale wciąż wegetuje w narodowej mentalności. Dobrze, że ktoś jeszcze ma odwagę, by próbę takiej syntezy podjąć.

KONTRA: Małgorzata Piwowar

Wbrew zapowiedziom, że ostatni film Jerzego Stuhra to błyskotliwa komedia, która „rozśmieszy cię do bólu", trudno ten obraz nazwać komedią. Jeszcze trudniej błyskotliwą.

Prawdziwe jest tylko to ostatnie – o bólu. Ciężko go nie czuć, obserwując bohatera filmu Jana Bratka (Jerzy Stuhr i Maciej Stuhr) zmagającego się z polską rzeczywistością. Nagrody specjalnej jury na ostatnim festiwalu w Gdyni „za odwagę podjęcia trudnych tematów" nie potrafię traktować inaczej niż jako kurtuazyjnego gestu wobec twórcy zasłużonego – ale nie z powodu tego filmu.

Pomysł, by bohater – przeciętny Polak – pomieścił w swoim życiorysie wszystkie istotnie daty i wydarzenia naszej historii, był zapewne kuszący. I na papierze, w precyzyjnie skonstruowanych i napisanych scenach, mógł się nawet wydawać efektowny. Na ekranie opowieść ta ma jednak posmak komiksowej historyjki albo – jeśli ktoś woli – ciągu skeczy (w przeważającej części mało zabawnych) tworzących kuriozum.

W swoim życiu Jan Bratek przechodzi przez tak wiele doświadczeń, że w rezultacie tracą one jakiekolwiek znaczenie. Jego los wyznaczany jest zdarzeniami 1956, 1968, 1980 i 1989 roku. Celowo nie przywołuję poszczególnych epizodów, bo są one uśrednionymi kalkami z naszej pamięci, lektur artykułów prasowych i tego wszystkiego, co nazywamy polskim doświadczeniem dziejowym. W podmuchach wiatru historii Jan Bratek jest tylko przedmiotem – nigdy podmiotem. Został użyty do spełnienia zadania wyznaczonego przez twórców filmu – ma być ofiarą.

W polskiej kinematografii ma protoplastę w postaci obywatela Piszczyka, ale jest wobec niego wtórny. Wyśmiewanie wszystkiego i wszystkich, a raczej spiętrzenie doświadczeń głównego bohatera do absurdalnych rozmiarów, zobojętnia, zamiast podnosić temperaturę przekazu. Co gorsza, „Obywatel" przestaje zaskakiwać kolejnymi odsłonami losów Bratka. Ich plakatowość nuży i męczy, spycha film w otchłań banału i sprowadza refleksję bohatera do wyznania: „Mamusia, ja już w taką ani w taką Polskę się nie bawię".

Nie sprawdza się też pomysł na klamrę „Obywatela". Zaczyna się on wypadkiem Bratka i pobytem w szpitalu, w czasie którego rozwija się taśma ze wspomnieniami. Nie będę udowadniać, że to nie jest odkrywczy motyw, gorzej, że puenta (której z lojalności wobec twórców nie ujawnię) daje widzowi w kość. Bo najmocniejszą stroną tego filmu jest łopatologia. To przykre stwierdzenie, gdyż dotychczasowa twórczość filmowa Jerzego Stuhra jawiła mi się jako inteligentna, zdystansowana refleksja o ludzkiej naturze. W „Obywatelu" tych walorów zabrakło i nawet żarty bohatera wyznającego: „Trudno jednocześnie śpiewać i kopulować", są raczej mało zabawne.

Historia Polski i polskiego obywatela w pigułce staje się pigułą nie do przełknięcia. A Jan Bratek nie powędruje tanecznym krokiem do panteonu narodowych bohaterów.

PRO: Barbara Hollender

Młodzi reżyserzy opowiadają historie coraz bardziej uniwersalne, które mogłyby się wydarzyć w każdym mieście. Jerzy Stuhr, rocznik 1947, rozlicza się ?z Polską. I wie, że śmiech oczyszcza.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem