Wśród solistów urodzinowego koncertu usłyszymy sławy polskiej estrady, które współpracowały z tym zespołem: Ewę Śnieżankę, Alicję Majewską, Zbigniewa Wodeckiego, Krzysztofa Krawczyka i Andrzeja Dąbrowskiego. Benefis artysty zatytułowany „Milian 80!" odbędzie się w Centrum Kultury Katowice.
Nazwisko Miliana - jazzmana można znaleźć w najważniejszych europejskich i amerykańskich encyklopediach muzycznych. Na polskim rynku jest obecny od prawie sześciu dekad – ostatni jego hit to album „Semiramida", zbiór koncertowych nagrań prowadzonego przez artystę tria, wydany nakładem GAD Records w serii „Jerzy Milian Tapes". Ta nowa płyta ukazał asię w połowie lutego, stare na aukcjach internetowych osiągają zawrotne ceny, a utwory są przebojami dla zachodnioeuropejskich didżejów.
- Stworzył mnie Krzysztof Komeda. To on mnie ulepił, zrobił ze mnie wibrafonistę – mówi Jerzy Milian. Przygodę z muzyką rozpoczął od założonej przez siebie w poznańskim liceum Orkiestry Tanecznej „Rytm", która przygrywała do szkolnych zabaw, ale była też chętnie wynajmowana na wesela i fajfy. Zachowało się zdjęcie, na którym wyelegantowani muzycy, w bikiniarskich krawaty z wymalowanymi aktami kobiecymi, za nic mając oficjalne nakazy i zakazy socrealizmu grają pod portretem Bolesława Bieruta boogie-woogie i standardy Glenna Millera.
W czasie studiów na architekturze wnętrz w Państwowej Wyższej Szkole Plastycznej w rodzinnym Poznaniu Jerzy Milian założył kwintet jazzowy. W 1954 roku usłyszał go Krzysztof Trzciński Komeda. Tak narodził się dziś już legendarny sekstet Komedy. Nie było w nim miejsca dla dwóch pianistów, dlatego Jerzy Milian zgodnie z sugestią Komedy porzucił fortepian na rzecz wibrafonu. Potem przyszedł sukces na I Sopockim Festiwalu Jazzowym w 1956 roku. Sekstet w składzie Krzysztof Komeda, Stanisław Pludra, Józef Stolarz, Jan Ptaszyn Wróblewski, Jan Marganija Zylber i Jerzy Milian zapowiedział sam Leopold Tyrmand, guru jazzmanów. Milian nie pamięta, co mówił. Weszli na scenę i zaczęli grać. W pewnym momencie przestał pracować silnik wibrafonu. Awarię usunięto. Jednak pożyczony na występ instrument miał niestabilne podpory, rozjeżdżał się, gdy się na nim ostro grało. – W efekcie grałem w przysiadzie – opowiada Jerzy Milian. - Potem był aplauz. – Fruwały marynary, wrzask, brawa, wreszcie śpiew „Sto lat!". Czegoś takiego w swoim życiu doświadczyłem pierwszy raz – dodaje.
Podobny aplauz zdarzył się Milianowi w 1965 roku, podczas Międzynarodowego Festiwalu Jazzowego Praha'65, gdzie grał z sekcją Gustawa Broma. Po wysłuchaniu utworu „Blues for Praha" wybitny amerykański krytyk jazzowy John Hammond orzekł: „Jerzy, jesteś jednym z najlepszych wibrafonistów od czasu Reda Norvo".