Jestem tutaj przylepiony

Jak mówię ludziom, że w Sopocie jest wyciąg narciarski, patrzą na mnie dziwnie – mówi Grzegorz Skawiński, lider Kombii.

Publikacja: 19.10.2015 20:45

Jestem tutaj przylepiony

Foto: Piotr Wittman

Rzeczpospolita: Najpierw elektroniczno-popowe Kombii, potem rockowe O.N.A., a w międzyczasie jeszcze inne projekty. To duża muzyczna rozpiętość. Jak bardzo Trójmiasto i jego specyfika wpłynęły na twoją twórczość?

Grzegorz Skawiński: Nie da się, żeby nie wpłynęły, bo ta atmosfera, ci ludzie, których spotkałem, te środowiska, to wszystko miało ogromny wpływ na to, kim jestem dzisiaj. Też poniekąd na jakąś kilkutorowość mojej kariery muzycznej, bo takie różne odbicia od Kombii do Skawalkera, O.N.A to przecież zupełnie różne światy muzyczne. Trójmiasto jest kosmpolityczne i ja też mam taką głowę rozchwianą, bo nagrywałem z jednej strony riffy do „Scyzoryka" Liroya, z drugiej strony z zespołem jazzowym Walk Away i Bernardem Maselim jazzowe wersje Chopina. Grałem też z Acid Drinkers czy zespołem Vader, więc zupełne ekstremalne rzeczy. I to jest właśnie ciekawe, że Trójmiasto to powoduje, ten tygiel, kocioł, bo przecież tu ciągle coś się dzieje. Życie artystyczne w wielu wymiarach, malarstwo, rzeźba, wernisaże. Ciekawe i dobre rzeczy.

Nie ciągnęło cię do Warszawy? Chyba łatwiej jest skutecznie działać w biznesie muzycznym, mieszkając właśnie tam?

Okazuje się, że nam – czyli zespołowi Kombii czy zespołowi O.N.A. – to, że mieszkaliśmy w Trójmieście, w niczym nie przeszkodziło. Było wprost przeciwnie, bo jak pojawialiśmy się „na salonach" w Warszawie, to byliśmy zawsze atrakcją. Nie byliśmy tacy powycierani, znudzeni, obciskani i znani przez wszystkich. Jak stąd przyjedziesz, to wzbudzasz tam ciekawość. Jak się pojawisz w jakimś klubie, to patrzą ze zdziwieniem, że UFO wylądowało, że przyjechał ktoś, kto się nie szlaja ciągle po tych samych miejscach. Właśnie dlatego uważam, że Trójmiasto jest po prostu fantastyczne. Nie wyobrażam sobie w ogóle, że mógłbym się przenieść do Warszawy. Przecież jak zrobiliśmy już tzw. karierę, pojawiły się możliwości finansowe, żeby tam się przenieść, a jednak nikt z nas nie zdecydował się na taki ruch. Ja już na pewno się nie zdecyduję. Jestem tutaj przylepiony jak huba i tak się trzymam.

No, ale chyba jakieś plany warszawskie kiedyś jednak były...

Jak byłem bardzo młody, to mój wybór padł na Warszawę, ale nie dostałem się tam na filologię węgierską, no i w 1974 roku przyjechałem do Trójmiasta. Najpierw chodziłem do szkoły muzycznej, a potem podjąłem studia na Uniwersytecie Gdańskim. Ukończyłem pedagogikę specjalną, ale do zawodu nigdy nie trafiłem, bo już w czasie studiów zająłem się karierą muzyczną.

I całe szczęście, że nie trafiłeś do zawodu.

No właśnie. Na pewno dla mnie to szczęście jest ogromne. Byłem wtedy chłopakiem z małego miasta, a Trójmiasto miało specyficzne środowisko, morze, marynarzy, wielu przyjezdnych, kwitnący handel, pełno różnych rzeczy. Wybrzeże było wtedy bliżej świata. I muszę powiedzieć, że mnie to też przyciągnęło. Nieco wcześniej, mieszkając jeszcze w Mławie, przyjechałem tutaj do Non Stopu, Opery Leśnej. Mieszkałem przez dwa tygodnie pod namiotem, chodziłem i oglądałem. Tak więc po nieudanym starcie do Warszawy stwierdziłem, że będę startował do Trójmiasta. Tutaj jest oddech, nie ma zaduchu i czapy wielkiego miasta. Piękne tereny, moreny i ten pas leśny wzdłuż Trójmiasta. Wzgórza, lasy, które mało kto zna, bo turyści głównie znają atrakcje nadmorskie. Nikt nie wierzy, że do lasu mamy dosłownie 5 minut piechotą.

A od morza na stok narciarski jest kilka minut samochodem.

Kiedy mówię ludziom, że w Sopocie jest wyciąg narciarski, to patrzą na mnie dziwnie. Wtedy wyjaśniam im, że gdy są na dole, to nigdy nie patrzą w górę, w kierunku przeciwnym do morza. Ja jestem wielkim fanem Kaszub. Mam domek niedaleko Sulęczyna. Myślę, że to miejsca nieodkryte, i bardzo dobrze, że jeszcze nie ma takiej infrastruktury i industrializacji. Tego przemysłu turystycznego jak na Mazurach. U nas można jeszcze czasem spotkać jakieś rzeczy nieodkryte i takie nietknięte nogą czy ręką człowieka. To może źle powiedziane, ale prawie że dziewicze.

Jakie miejsca w Trójmieście najczęściej odwiedzasz?

Kocham Trójmiasto, a Sopot w szczególności, bo tam mieszkałem najdłużej (dzisiaj artysta mieszka w Gdańsku – dop. autora). Uwielbiam klub Spatif, to był kiedyś mój drugi dom, jeszcze w czasach, kiedy była to instytucja bardziej artystyczna niż rozrywkowa. Jest wiele fajnych miejsc. W Sopocie można się zabawić w różny sposób, są miejsca dla fanów mordowni, ale i dla ludzi, którzy przejawiają jakieś ciągoty intelektualne czy chcą posłuchać dobrej muzyki. Bywam ostatnio w lokalu Libacja, otwartym pod auspicjami mojego przyjaciela Adama Darskiego. Bardzo ciekawy lokal, pięknie urządzony przez moją przyjaciółkę Alicję Domańską. Chodzę wszędzie, w Sopocie nie chodzi się do jednego miejsca. Tutaj jest clubbing, bo wszystko jest skupione w promieniu półtora kilometra. Chociaż muszę przyznać, że Gdańsk teraz też pod tym względem prężnie działa, otwierają się nowe miejsca.

W przyszłym roku Kombii będzie obchodzić swoje 40-lecie. Będzie impreza?

Tak, z tym, że to 40-lecie naszej pracy zawodowej, bo w międzyczasie graliśmy też w innych grupach. Planujemy duży koncert, rejestrowany przez telewizję.

W Trójmieście?

Postaramy się go zrobić tutaj, trwają teraz dyskusje nad miejscem. Potrzebujemy dużej sceny, żeby umieścić orkiestrę symfoniczną, no i naszych gości. Będziemy grać utwory z każdego etapu naszej kariery i mamy nadzieję zebrać wszystkich, z którymi współtworzyliśmy nasze projekty.

Wspomniałeś o orkiestrze symfonicznej. To wasz nowy pomysł?

Tak, pierwszy raz zdecydowaliśmy się na zrobienie przebojów Kombii w wersjach symfonicznych z Polską Orkiestrą Radiową w aranżacji Jacka Piskorza i Pawła Dampca. Numery są tak zmienione, że trudno je poznać. Zupełnie inne podejście, piękne aranżacje, które lawirują między muzyką delikatnie jazzującą a poważną. Koncert powinien ukazać się na płycie jeszcze przed świętami.

—rozmawiał Michał Stankiewicz

Rzeczpospolita: Najpierw elektroniczno-popowe Kombii, potem rockowe O.N.A., a w międzyczasie jeszcze inne projekty. To duża muzyczna rozpiętość. Jak bardzo Trójmiasto i jego specyfika wpłynęły na twoją twórczość?

Grzegorz Skawiński: Nie da się, żeby nie wpłynęły, bo ta atmosfera, ci ludzie, których spotkałem, te środowiska, to wszystko miało ogromny wpływ na to, kim jestem dzisiaj. Też poniekąd na jakąś kilkutorowość mojej kariery muzycznej, bo takie różne odbicia od Kombii do Skawalkera, O.N.A to przecież zupełnie różne światy muzyczne. Trójmiasto jest kosmpolityczne i ja też mam taką głowę rozchwianą, bo nagrywałem z jednej strony riffy do „Scyzoryka" Liroya, z drugiej strony z zespołem jazzowym Walk Away i Bernardem Maselim jazzowe wersje Chopina. Grałem też z Acid Drinkers czy zespołem Vader, więc zupełne ekstremalne rzeczy. I to jest właśnie ciekawe, że Trójmiasto to powoduje, ten tygiel, kocioł, bo przecież tu ciągle coś się dzieje. Życie artystyczne w wielu wymiarach, malarstwo, rzeźba, wernisaże. Ciekawe i dobre rzeczy.

Pozostało 82% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Kultura
Koreanka Han Kang laureatką literackiego Nobla. Wiele łączy ją z Polską
Kultura
Holandia: Dzieło sztuki wylądowało w koszu. Pomylono je ze śmieciami
Sztuka
Otwarcie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie coraz bliżej
Kultura
Jubileuszowa Gala French Touch La Belle Vie! w Warszawie