Rzeczpospolita: Wasza nowa płyta „Redeemer of Souls" została bardzo dobrze przyjęta przez krytyków i fanów. Jak to jest wrócić na szczyt?
Ian Hill: Wspaniale. Bardzo sobie cenimy polską publiczność, która na naszych koncertach reaguje niezwykle żywiołowo. Mamy wiele szacunku dla Polaków i historii Polski. Zagramy teraz nasze klasyczne utwory pomieszane z materiałem z nowej płyty.
Kilka lat temu w katowickim Spodku zaskoczyliście wykonaniem „Diamonds & Rust" Joan Baez i „The Green Manalishi" Fleetwood Mac.
Judas Priest wywodzi się z bluesa i folku. Świadczy o tym choćby nasza nazwa, zaczerpnęliśmy ją z piosenki Boba Dylana „The Ballad of Frankie Lee and Judas Priest". Bardzo cenimy repertuar wczesnego bluesowego Fleetwood Mac. A „Diamonds and Rust" nagraliśmy na płycie „Sin After Sin". Nasza studyjna wersja jest dużo szybsza, ale na koncertach wykonujemy ją jak balladę folkową bliższą oryginałowi Joan Baez. Lubimy zaskakiwać publiczność.
Jakie są korzenie zespołu?