„Tonia”: Duchy dzieciństwa i gorzki smak piwa

Pełen magii, oryginalny film „Tonia” Marcina Bortkiewicza jest świetnie zagraną opowieścią o dojrzewaniu do samodzielności.

Publikacja: 12.05.2023 03:00

11-letnia Marianna Ame (Tonia) doskonale dostosowała się do konwencji filmu Marcina Bortkiewicza

11-letnia Marianna Ame (Tonia) doskonale dostosowała się do konwencji filmu Marcina Bortkiewicza

Foto: MAT. PRAS.

– Cały świat jest jak kino. Ja w swoim filmie gram główną rolę – mówi jedenastoletnia, tytułowa bohaterka. To jej oczami reżyser Marcin Bortkiewicz patrzy na świat.

Tonia mieszka w małym mieście, w osiedlu, gdzie wszyscy się znają. Jej rodzina to despotyczna babka i bezrobotny, zapijaczony ojciec. Matka umarła w czasie porodu. Gdzieś w pobliżu jest kościół. I knajpa, z której trzeba ojca wyciągać.

– Tatko, przecież to gorzkie – popłakuje Tonia. – Jak się urodziłaś, byłem bardzo szczęśliwy i z tego szczęścia nalałem sobie piwka. Ale potem dowiedziałem się, że twoja mamusia umarła. Zapłakałem. I płakałem, płakałem. Od tego czasu wszystkie piwka na ziemi mają gorzki smak – tłumaczy tatko.

I tak toczy się życie Toni. Aż do poranka, gdy ojciec przychodzi w białej koszuli, trzeźwy. Kuzyn załatwił mu pracę we Włoszech, wyjeżdża następnego dnia. „Jesteś już duża” – mówi do córki, gdy przerażona przestaje jeść. „Nie jestem duża, jestem dzieckiem, rozumiesz? Nie mam mamy, teraz nie będę miała taty. I co jeszcze?” – rzuca dziewczynka. Od tej pory zrobi wszystko, by ojca zatrzymać. Będzie próbowała go upić, wrobi w odbieranie porodu cielaka, naśle nie bardzo już chcianą kochankę.

Reżyser nie opowiada tej historii całkiem realistycznie. W końcu „świat jest jak kino”. Zwłaszcza świat samotnego dziecka. „Tonia” jest trochę jak wspomnienie z dzieciństwa, rzeczywistość miesza się z fikcją, przeplata z marzeniami, projekcjami, fantazją.

Marcin Bortkiewicz proponuje film pełen magii. W pozornie skromnej opowieści wyczarowuje rozmaite konwencje – poraża smutkiem, by za chwilę widza rozśmieszyć. W scenie rozmowy z wścibską sąsiadką uderza szarością, a za moment ożywia ekran, gdy matka, syn i wnuczka tańczą w rytm włoskich przebojów. Potrafi nawet wskrzesić z grobu prababcię i fragment opowieści poprowadzić z napisami jak z czasów kina niemego.

Powstała wzruszająca historia z zakończeniem, które musi zaskoczyć. „Tonia” nie jest przy tym wyciskaczem łez, odwrotnie – stara się przypomnieć, że „co nas dzisiaj nie zabije, to nas jutro wzmocni”. I że sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze życie. Mała Tonia zrozumie to bardzo wcześnie.

W szkole Andrzeja Wajdy Marcin Bortkiewicz usłyszał przed laty od samego mistrza; „Róbcie filmy, których nikt za was nie zrobi”. „Tonia” jest takim projektem. Reżyser i zarazem autor scenariusza nie ukrywa, że to historia bardzo osobista, w dużej w części autobiograficzna. I choć nasuwają się porównania do dzieł włoskiego neorealizmu czy późniejszej francuskiej „Amelii”, wszystko tu naznaczone jest jego wrażliwością.

W pełnym magii filmie Bortkiewicz, który sam jest aktorem z niemałym teatralnym dorobkiem, znakomicie współpracuje z trójką głównych wykonawców. Jako babcia wyrazistą kreację tworzy Małgorzata Zajączkowska, prawdziwa, gdy nazywa kolegów syna „mętami społecznymi”, gdy rządzi żelazną ręką, gdy pozwala sobie na słabość, szykując mowę na własny pogrzeb i gdy z czułością przytuli wnuczkę.

Pełną gamę możliwości – od groteski po tragedię – pokazuje w roli ojca Adam Bobik. A piętnastoletnia dzisiaj, ale w czasie zdjęć o cztery lata młodsza Marianna Ame jest jako Tonia bezpretensjonalna, wciąż jeszcze dziecinna, ale już coraz więcej rozumiejąca z życia. I doskonale wpisująca się w konwencję filmu.

Marcin Bortkiewicz ostatnie osiem lat spędził głównie na planach seriali. Reżyserował „Na dobre i na złe”, „Na sygnale”, „Echo serca”, „Leśniczówkę”, „Brzydulę 2”. Ale warto pamiętać, że w fabule zadebiutował w 2015 roku „Nocą Walpurgii”, odważnym artystycznym eksperymentem rozpisanym na dwa głosy.

To była historia wielkiej śpiewaczki, do której garderoby wdziera się młody człowiek podający się za dziennikarza. Każda minuta zdzierała z bohaterów kolejne maski. Budziły się demony – wspomnienia z czasu Holocaustu i Auschwitz, wracały wspomnienia koszmaru, strachu, poniżenia. Podszyta erotyzmem gra z młodym interlokutorem wymykała się bohaterce spod kontroli. Genialną kreację stworzyła Małgorzata Zajączkowska, przekraczając wszelkie granice bezpieczeństwa. Nie dziwię się, że po tamtym doświadczeniu Bortkiewicz chciał znów się z nią spotkać na planie.

„Noc Walpurgii” i „Tonia” są filmami kompletnie odmiennymi. Ale oba świadczą o tym, że Marcin Bortkiewicz nie boi się ryzyka. I że za jego eksperymentami kryje się wielka wrażliwość. Dla prawdziwego artysty cecha niezbędna.

– Cały świat jest jak kino. Ja w swoim filmie gram główną rolę – mówi jedenastoletnia, tytułowa bohaterka. To jej oczami reżyser Marcin Bortkiewicz patrzy na świat.

Tonia mieszka w małym mieście, w osiedlu, gdzie wszyscy się znają. Jej rodzina to despotyczna babka i bezrobotny, zapijaczony ojciec. Matka umarła w czasie porodu. Gdzieś w pobliżu jest kościół. I knajpa, z której trzeba ojca wyciągać.

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Warszawa: Majówka w Łazienkach Królewskich
Kultura
Plenerowa wystawa rzeźb Pawła Orłowskiego w Ogrodach Królewskich na Wawelu
Kultura
Powrót strat wojennych do Muzeum Zamkowego w Malborku
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił