Wybór najlepszego przedstawienia sezonu 2015–2016 w polskich teatrach operowych to karkołomne zadanie. Było wyjątkowo dużo wydarzeń. A jednak nie o nich dyskutuje się teraz najwięcej.
Odeszli właśnie dyrektorzy trzech ważnych teatrów: we Wrocławiu, Gdańsku i Bytomiu. W wakacje pracę rozpoczną ich następcy, pozornie więc zmiana następuje płynnie. Za każdą kryje się wszakże mnóstwo problemów, wszystkie pokazują bezradność, czasem wręcz indolencję samorządów, którym teatry podlegają.
Długie oczekiwanie
O tym, że w czerwcu 2016 roku zamierza zakończyć ponaddwudziestoletnie dyrektorowanie w Operze Wrocławskiej, Ewa Michnik poinformowała marszałka województwa dolnośląskiego półtora roku temu. Dała więc czas na znalezienie kandydata, który mógłby bez nerwowego pośpiechu zaplanować kolejne sezony. Teatr operowy wymaga bowiem działań z wyprzedzeniem, tu nie da się premiery przygotować w ciągu miesiąca czy nawet pół roku.
Przez kilkanaście miesięcy w kwestii nowego dyrektora nie działo się jednak nic. Konkurs na szefa Opery Wrocławskiej zarząd województwa ogłosił dopiero w lutym, wyniki poznaliśmy na początku maja. A potem musiał minąć jeszcze ponad miesiąc, nim zwycięzca, Maciej Nałęcz-Niesiołowski, otrzymał nominację, co oznacza, że teatr przejmie właściwie w biegu.
Trudno wytłumaczyć, dlaczego tak się stało, a opieszałość urzędników sprzyjała narastaniu we Wrocławiu plotek, w efekcie nowy dyrektor przejął teatr w sytuacji niemalże konfliktowej. Nominacja dla Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego została bowiem wpisana w polityczną dobrą zmianę, w czym celowała zwłaszcza wrocławska „Gazeta Wyborcza".