Trzynasta edycja, która kończy się w środę, nie okazała się pechowa, wręcz przeciwnie, była wyjątkowo udana. Ten festiwal przyzwyczaił nas, ale także i Europę słuchającą jego koncertów w licznych radiowych transmisjach, do swego wysokiego poziomu.
Co roku kusi atrakcyjnymi nazwiskami wykonawców – choć to stara się robić każda impreza, a tych mamy, zwłaszcza latem, setki. „Chopin i jego Europa" oferuje jednak coś więcej: dokładnie przemyślany program, w którym każdy – nawet drobny – utwór ma swoje uzasadnienie. Na innych imprezach bardzo rzadko zaś się zdarza taka staranność.
Przeżycia metafizyczne
Nie oznacza to bynajmniej, że przez ponad dwa tygodnie obcujemy w Warszawie z samymi arcydziełami, z doznaniami niemalże metafizycznymi. Te, co prawda, także w tym roku się zdarzyły, przede wszystkim za sprawą Philippe Herreweghe i jego zespołu Collegium Vocale Gent.
Cykl nieszporów maryjnych sprzed ponad 400 lat – „Vespro della Beata Vergine" Claudia Monteverdiego w tym wykonaniu był muzyką najszlachetniejszą, z cudownie zestrojonymi, czystymi głosami śpiewaków. Było to muzykowanie radosne, a przy tym mistyczne i momentami w zaskakujący sposób wręcz zmysłowe. Jak to zwykle w interpretacjach Herreweghe bywa, niesłychana precyzja nie przytłumiała emocji.
Wieczór z Monteverdim stanowi dowód, że dbając o maksymalną wierność historycznych reguł wykonawczych, muzyką sprzed wieków można poruszyć współczesnych słuchaczy. Podobnie stało się w przypadku „Makbeta" Giuseppe Verdiego przygotowanego przez Fabia Biondiego ze świetną grupą męskich śpiewaków, zespołem Europa Galante i – co trzeba podkreślić – chórem Opery i Filharmonii Podlaskiej.