Jeśli Opera Narodowa chce liczyć się w świecie, musi robić spektakle łączące to, co najlepsze, w kraju z umiejętnościami importowanych artystów. Takich jak Niemiec Willy Decker, który należy do czołówki reżyserów Europy.
„Elektra” Richarda Straussa w ujęciu Deckera nie stara się oszołomić widzów wizualnymi pomysłami. Nie ma u niego ciągłych zmian dekoracji ani rewii strojów. On robi spektakle surowe, zawsze jednak kipiące emocjami. A stare dzieła potrafi odczytać w zaskakujący sposób.
[wyimek] [b][link=http://www.rp.pl/artykul/452327.html]zobacz więcej zdjęć[/link][/b][/wyimek]
„Elektra” to historia znana ludzkości od 2,5 tysięca lat. Córka króla Agamemnona czeka na powrót brata Orestesa, by razem pomścić śmierć ojca zamordowanego przez ich matkę Klitemnestrę. 100 lat temu ta grecka tragedia zainspirowała Richarda Straussa, który stworzył arcydzieło ekspresjonizmu, a muzyką rozpisaną na największą z możliwych orkiestr ukazał wspaniały portret Elektry, zdeterminowanej, ale i żyjącej na granicy szaleństwa.
W monumentalnych, choć prostych dekoracjach Decker daje opowieść rozgrywającą się poza konkretnym czasem. Są antyczne postaci, ale nie ma dostojeństwa, przekonania o słuszności racji. To świat ludzi zaślepionych, zmęczonych, sytuacja nakazuje im robić to, na co tak naprawdę nie mają ochoty. Elektra niemal siłą wkłada Orestesowi nóż do ręki, choć nie sprawia jej to satysfakcji.