Trudno porównywać ich sztukę wokalną, ale z pewnością bliżej jazzu pozostaje The Manhattan Transfer. Take 6 odwołuje się do gospel i soulu prezentując niesamowite możliwości głosowe swoich członków śpiewających á cappella. Grupa z Nowego Jorku czerpie natchnienie ze swingu i stawia na perfekcyjną aranżację z akompaniamentem zespołu.
W mojej opinii ten właśnie zespół (który obchodzi w tym roku 35-lecie istnienia) odzyskał koronę najlepszej grupy wokalnej w jazzie utraconą wraz z debiutem genialnej Szóstki w latach 90.
Nie było to łatwe. Take 6 porwał publiczność i zachęcił do wspólnego śpiewania. Członkowie zespołu wymieniali się rolą lidera wykonując niewiarygodne partie solowe. Ponieważ ich głosy różnią się barwą i tonacją, były to bardzo różnorodne popisy.
Prym wiódł pierwszy tenor Mark Kibble, ale najgorętsze owacje zebrał baryton Khristian Dentley wiernie naśladujący Michaela Jacksona. Swym niesamowitym basem wstrząsał ścianami Sali Kongresowej Alvin Chea. Lider Claude McKnight i tenor David Thomas nie byli chyba w najlepszej dyspozycji i oddali solowe popisy kolegom. Ale razem z Joelem Kidble tworzyli chór mogący wstrząsnąć każdym miłośnikiem sztuki wokalnej.
Po takim występie konkurentów The Manhattan Transfer musiał zacząć od swego sztandarowego tematu „Birdland” i od razu przekonał do siebie słuchaczy. – Kiedy usłyszałam ten utwór w wykonaniu zespołu Weather Report, pomyślałam, że to świetny materiał na przebój. Wystarczy napisać słowa – powiedziała „Rz” Janis Siegel, autorka popowej aranżacji. Właśnie w ich wykonaniu „Birdland” opowiadający historię jazzu słowami Jona Hendricksa stał się hymnem tej muzyki.