Łączy je status artystek, które mają nie tyle fanów, co wyznawców. Odniosły sukces komercyjny, ale nikt im nie zarzuca, że przehandlowały hiphopowe wartości. Każda z nich na swój sposób broni przekonania, że muzyka to obowiązek reprezentowania własnego środowiska, doskonalenia warsztatu i indywidualnego stylu.
Bardzo dosłownie robi to Mary J. Blige. Od początku lat 90. sprzedaje albumy w kilkumilionowych nakładach. Ich największym atutem jest szczerość. Blige opowiada o sytuacji kobiet, które – jak kiedyś ona – mieszkają w blokowiskach, bez perspektyw i marzeń. “Siostry, wciąż jestem z wami” – mówiła na obsypanej nagrodami płycie z 2005 r. i śpiewała o tym, jak partner ją bił. Także nowy album “Growing Pains” ma wątki autobiograficzne.
Do Polski trafi na początku lutego, za oceanem wspiął się już na drugie miejsce listy “Billboardu”. Recenzenci chwalą znakomite kompozycje połączone z osobistymi tekstami. Czy Blige robi to z wyrachowania? Mało prawdopodobne, bo należy do wąskiego grona gwiazd, które zachowały tzw. uliczną wiarygodność – ufają jej zarówno dziewczyny z blokowisk, jak bogate nastolatki z przedmieść.
Na przeciwnym biegunie jest Lauryn Hill. Popularność obrzydziła jej karierę. Wokalistka grupy The Fugees w 1998 r. wydała sensacyjną solową płytę “Miseducation of Lauryn Hill”, odebrała pięć statuetek Grammy i... zniknęła. Wzięła ślub z synem Boba Marleya, skupiła się na wychowaniu dzieci. Dopiero po pięciu latach nagrała akustyczny koncert dla MTV, ale więcej niż muzyki było w nim refleksji o niszczącej sile pieniądza. Także występ Hill na festiwalu Open’er w 2003 r. w Gdyni pokazywał ją jako artystkę hermetyczną, zainteresowaną duchowym przekazem muzyki, a nie kontaktem z publicznością. Zapowiadana na styczeń 2008 r. premiera płyty “Ms. Hill” będzie wydarzeniem samym w sobie, ale większość materiału to nowe wersje starych utworów i klasyków takich jak “Guantanamera”. Może to przejaw trwałego kryzysu twórczego, a może świadomy wybór. Hill ostro ocenia scenę hiphopową. – Widzę utalentowanych ludzi, którzy pozwalają się wykorzystywać – mówiła po jednym z ubiegłorocznych koncertów. – Czarna muzyka wyrosła z bogatej duchowo przestrzeni, a teraz jest rozkradana, stała się głosem korporacji. Gdy młody artysta odnosi sukces, musi mieć głowę na karku, nie może pójść na kompromis. Pytana, dlaczego od lat nie nagrywa, odpowiada: – Tworzenie muzyki ma sens, gdy jest wyrazem miłości. Do tego trzeba wyjątkowego środowiska, czasu i komfortu. Muzyka jest formą posłannictwa. Niczego nie robię dla korzyści.
Podobnie mawia Erykah Badu: – Jestem częścią rynkowej machiny, ale nie myślę o muzyce w kategoriach nakładów i sprzedaży płyt. Ona jest owocem wyjątkowych chwil.