Gdyby w 1994 r. polscy fani rocka wiedzieli, że Radiohead stanie się najważniejszą grupą niezależną, sopockie molo, na którym wtedy grali – pękałoby w szwach, a tłumów nie było.
Producent koncertu Andrzej Marzec najwyraźniej przeczuwał, kogo zaprasza. Teraz w polskim środowisku muzycznym wciąż się dyskutuje, dlaczego Radiohead nie przyjęli propozycji przyjazdu na gdyński Opener. Wysoce prawdopodobna jest wersja, że gdy Thom Yorke i jego koledzy postanowili dokonać przełomu w światowej fonografii i opublikowali jesienią w Internecie najnowszy album „In Rainbows” – prosząc za nagrania „co łaska, lecz nie więcej niż sto funtów” – polscy fani nie wsparli zespołu w tym ryzykownym przedsięwzięciu. Ściągali piosenki za darmo, sygnując swoją oszczędność adresem e-mailowymi z końcówką „pl”.
Miejmy nadzieję, że bilans wyszedł chociaż na zero, bo wcześniej oksfordczycy zaciągnęli artystyczny dług u Krzysztofa Pendereckiego. To jego dziełami się inspirowali, nagrywając swoją przełomową płytę „OK Computer” w 1997 r. A właśnie tym albumem kwintet wdarł się na pierwsze miejsce angielskiej listy przebojów.
Przedstawił pesymistyczną wizję współczesnego świata ogarniętego konsumeryzmem. Jego konsekwencją jest rozpad więzi społecznych. David Gilmour z Pink Floyd ironizował, że woli „The Dark Side of the Moon”, ale młode pokolenie wybrało Radiohead. Thom Yorke wyjaśniał, że najsłynniejsza kompozycja „Paranoid Android” o samotności robota jest żartem, ale to zdecydowanie sarkastyczny, angielski humor. Zilustrowały go trzy połączone w całość muzyczne motywy, dlatego kompozycję okrzyknięto następcą „Bohemian Rhapsody” Queen. Akustyczna „Karma Police” z pięknymi motywami gitar i pianina to lament nad życiem ludzi pracujących dla dużych korporacji.
„Kid A” z 2000 r. był pierwszym albumem Radiohead, o którym świat dowiedział się z Internetu. Muzycy w przeciwieństwie do dużych koncernów i innych zespołów nigdy nie walczyli z pirackimi serwerami dystrybuującymi muzykę gratis. Cieszyli się, że dzięki nim grane w Europie, a niewydane jeszcze na płycie piosenki, kilka tygodni później były śpiewane przez fanów na koncercie w innym zakątku świata. To był czas, kiedy Yorke, chwytając gitarę, chciał dekomponować każdy nowy utwór. „Everything in its Right Place” dał początek elektronicznym eksperymentom. Struktura kompozycji rozpadała się, zanikała – „How To Disappear Completely” spajała tylko orkiestra grająca w stylu Pendereckiego. „The National Anthem” jest didżejską wyprawą do free-jazzowych źródeł King Crimson. W „Idioteque” Yorke ogłosił erę lodowcową i było to demonstracyjne odejście od gitarowego grania w stronę elektronicznych beatów. Nastał czas zimnej, narkotycznej muzyki. Lider zespołu, komponując album „Amniesiac” (2001), zaczytywał się w „Boskiej komedii” Dantego i „Tybetańskiej księdze śmierci”. Nagrywając „2+2=5” z „Hail to the Thief” (2003), muzycy zaskoczyli pewnie wielu Polaków wychowanych w przeświadczeniu, że „1984” Orwella portretuje komunizm. Tymczasem oni zobaczyli w słynnej książce Amerykę czasów Busha.