Fani Irlandczyków odliczają już czas do premiery nowej płyty, pierwszej od czterech lat, zapowiadanej na październik bądź listopad. Ma to być muzyczna superbroń, obudowana wszystkimi najnowszymi technologicznymi nowinkami, która pozwoli stoczyć weteranom rocka zwycięską batalię z trzydziestolatkami z Coldplaya, fetującymi sukces płyty „Viva la vida!”. Pikanterii dodaje fakt, że oba albumy zrealizował ten sam producent Brian Eno. W podgrzaniu zainteresowania nowymi nagraniami U2 mają pomóc reedycje pierwszych trzech płyt.
„Czułem się tak, jakbym siedział okrakiem na płocie” – powiedział Bono, podsumowując pierwszy okres działalności zespołu. Zawsze chciał połączyć rzeczy pozornie niemożliwe – społeczne zaangażowanie i niezależność. Dlatego musiał dokonywać trudnych wyborów. Najpierw w kwestiach religijnych – mama była protestantką, ojciec – katolikiem. Takie małżeństwa wymagały dyspensy Watykanu i deklaracji, że dzieci zostaną wychowane w duchu katolickim, co nie obywało się bez napięć. Spokój ducha Bono odzyskał dopiero w Mount Temple, pierwszej koedukacyjnej i bezwyznaniowej szkole średniej w Dublinie, gdzie spotkał przyszłych kolegów z grupy. Po śmierci matki, gdy miał 14 lat, z pomocą pospieszyły mu młodzieżowe grupy religijne.
W naszym zlaicyzowanym świecie aż trudno uwierzyć, że Bono, jedna z największych gwiazd rocka, chodził na lekcje, na których nauczycielka religii czytała Pismo Święte, a pod jej wpływem młodzież ogarnął religijny żar i wszyscy muzycy U2, oprócz Claytona, związali się z ruchem Shalom Christianity.
Tym większym zaskoczeniem była dla zespołu reakcja publiczności na debiutancki album „Boy” (1980). Gejów zaintrygował tytuł, odwołania do Doriana Graya, postaci Oscara Wilde’a, i kompozycja „Stories for Boys” odczytywana jako wyznanie homoseksualnej miłości.
Wspomina Adam Clayton: – Na naszych koncertach pojawiali się faceci ubrani w skóry, w skórzanych rękawiczkach, a my widzieliśmy w nich bogatych punków.