Z sześcioletnim poślizgiem pojawił się u nas jego tomik „Pssst!”. Główna postać to czarne ulizane ptaszysko (ktoś dopatrzył się w nim podobieństwa do kruka, ja upieram się przy gawronie, co potwierdzają ornitolodzy). Sięgnęłam po „Pssst!” z ciekawością. Jak współcześnie robi się bajki dla dorosłych ze zwierzętami w człowieczych rolach? Jak wiadomo, to tradycja sięgająca starożytności, pojawiająca się we wszystkich epokach, kulturach i stylach.
Jason pierwsze satyryczne rysunki publikował mając 15 lat. Tak dobrze mu szło, że nie spieszył się na plastyczne studia. Na akademię w Oslo wybrał się grubo po dwudziestce, a dyplom uzyskał mając 30 lat. Pierwszy, realistycznie rysowany komiks wydał w 1995 roku; dwa lata potem własnym sumptem wyedytował książeczkę „Mjau Mjau”. Już ze zwierzęcymi postaciami. I do dziś się nie rozstaje z menażerią.
43-letni topowy skandynawski scenarzysta, ilustrator i karykaturzysta podąża tropami Ezopa, La Fontaine’a i Disneya, a także tysięcy innych bajarzy z epok wszelkich. Nie ma jednak moralizatorskich ambicji. Po prostu ogrywa życiowe banały.
Przekazuje je w wersji pantomimicznej, bez dialogów i komentarzy. Nieruchoma twarz (czy raczej dziób lub pysk) to cecha charakterystyczna bohaterów Jasona. Podobno hołd złożony kreacjom Bustera Keatona, od którego norweski rysownik przejął też ciągoty do slapstickowych gagów. Niestety, w jego wydaniu niby-absurdalne żarty mają lekkość ciosów Gołoty.
Kto graficznie przyłożył się do zaistnienia chudego gawrona, oldskulowo ubranego w kraciastą marynarę i kretyński kapelusik? Kaczor Donald, Różowa Pantera, Kermit z Muppetów, Królik Roger? Trudno stwierdzić. Ptak Jasona to kundel. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazał się odlegle spokrewniony z naszym Dudim (długie, cienkie łapy i ostry dziób).