W labiryncie dziwnych rytmów

Herbie Hancock w Kongresowej. Gwiazdorski zespół zagrał tak złożone kompozycje, że trudno było nadążyć za ich dramaturgią

Publikacja: 02.12.2008 03:03

Herbie Hancock

Herbie Hancock

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

Na europejskie tournée Hancock, jeden z najbardziej utytułowanych współczesnych jazzmanów, dobrał sobie wybitnych muzyków. – Nie mam własnej grupy, więc zabrałem liderów innym zespołom – tłumaczył się.

Przedstawił każdego z nich ze wszelkimi honorami: trębacza Terence’a Blancharda, gitarzystę Lionela Loueke, basistę Jamesa Genusa, perkusistę Kendricka Scotta i grającego na harmonijce ustnej Gregoire’a Mareta. Ciekawie zarekomendował Scotta: – On naprawdę potrafi słuchać, a wielu perkusistów wydaje się być głuchych. Każdy z wykonawców kłaniał się zgodnie z rytuałem publiczności, a później liderowi, co świadczyło nie tylko o szacunku, ale i szczególnie poważnym podejściu do muzyki.

Wielkie emocje wywołał już pierwszy temat „Actual Proof”. Kto zna go z albumu „Thrust” (1974) w funkowej wersji, mógł być zaskoczony, jak bardzo jest wymagająca technicznie kompozycja. Ale po to Hancock zatrudnił najlepszych, by wykonywać trudne utwory. – Czasem gramy jak szaleni, lubię to. Ale nie jestem szalony – podkreślił.

Swój utwór z lat 60. „Speak Like a Child” połączył z tematem Wayne’a Shortera „Visitor” zapowiedzianym symbolicznie jako „V”. Lata 60. nie zna-ły instrumentów elektronicznych, więc nowa aranżacja z wykorzystaniem rozbudowanych brzmień instrumentów klawiszowych musiała zrobić wrażenie, szczególnie, że Hancock wplótł tu syntetyczny chór. Zmienił jednak klawiaturę na klasyczną, fortepianową, od powolnych starannie dobieranych akordów rozwinął ją do ekstatycznego finału.

Utwór Shortera okazał się bardziej rozbudowany, ale to, co usłyszeliśmy w kompozycji „Seventeen” Lionela Loueke, przeszło najśmielsze oczekiwania. – Lionel pokazał mi ją trzy i pół roku temu, ale odmówiłem jej wykonania. Siedemnastka nie oznacza nastolatki, ale cztery plus trzynaście taktów – dodał i zaczął je wyliczać grając introdukcję. Tylu zmian tempa, a trzeba przyznać, że momentami było zawrotne, tylu zmian nastrojów, nie ma chyba żadna jazzowa kompozycja.

To była mała suita i szybko okazało się, dlaczego Hancock zabrał w trasę tych właśnie muzyków, żeby zagrać „Siedemnastkę” z brawurą, jakiej wymaga. Loueke wykorzystał tu chyba wszystkie rytmy świata. Od swoich rodzimych, afrykańskich przez szybki be-bop do pulsującego funku. A solówka Hancocka zasługiwała na owację. Aż gitarzysta cucił go na koniec ręcznikiem, jak boksera.

Na bis Hancock zadawał swym „uczniom” tematy do powtórzenia. Jak w szkole, ale przecież było słychać, że grają profesorowie.

Dziś sekstet amerykańskiego pianisty zagra w poznańskiej Hali Arena.

Na europejskie tournée Hancock, jeden z najbardziej utytułowanych współczesnych jazzmanów, dobrał sobie wybitnych muzyków. – Nie mam własnej grupy, więc zabrałem liderów innym zespołom – tłumaczył się.

Przedstawił każdego z nich ze wszelkimi honorami: trębacza Terence’a Blancharda, gitarzystę Lionela Loueke, basistę Jamesa Genusa, perkusistę Kendricka Scotta i grającego na harmonijce ustnej Gregoire’a Mareta. Ciekawie zarekomendował Scotta: – On naprawdę potrafi słuchać, a wielu perkusistów wydaje się być głuchych. Każdy z wykonawców kłaniał się zgodnie z rytuałem publiczności, a później liderowi, co świadczyło nie tylko o szacunku, ale i szczególnie poważnym podejściu do muzyki.

Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem
Materiał Promocyjny
BIO_REACTION 2025
Kultura
Meksyk, śmierć i literatura. Rozmowa z Tomaszem Pindlem
Kultura
Dzień Dziecka w Muzeum Gazowni Warszawskiej
Kultura
Kultura designu w dobie kryzysu klimatycznego
Materiał Promocyjny
Cyberprzestępczy biznes coraz bardziej profesjonalny. Jak ochronić firmę
Kultura
Noc Muzeów 2025. W Krakowie już w piątek, w innych miastach tradycyjnie w sobotę
Materiał Promocyjny
Pogodny dzień. Wiatr we włosach. Dookoła woda po horyzont