25-letni Chińczyk Lang Lang ojczyznę odwiedza rzadko (wystąpił jednak na ceremonii otwarcia olimpiady w Pekinie), bo koncertuje na całym świecie. Potrafi przy tym dbać o swą popularność. Na nowy album wybrał oba koncerty Chopina. Jak twierdzi, chce w ten sposób zdobyć młodych słuchaczy, dla których muzyka polskiego kompozytora jest atrakcyjna, a co najważniejsze – przystępna.
Muzyk gra więc tak, by sprawić nam jak największą przyjemność, momentami wręcz olśniewająco. Środkowa nostalgiczna część koncertu f-moll to przykład pianistyki na najwyższym poziomie. Każda nuta brzmi perfekcyjnie, dźwięk nigdy nie bywa zamazany, a melodie urzekają subtelnością. Nie pozostaje nic innego, jak tylko rozkoszować się tą interpretacją.
Jeśli zatem jest dobrze, dlaczego pozostaje niedosyt? Bo Lang Lang potraktował koncerty Chopina jak typowe dzieła romantyczne. Poza środkowymi częściami lirycznymi obu utworów resztę zagrał z rozmachem godnym tej epoki. Do stylu Chińczyka dostosowali się zresztą towarzyszący mu Wiedeńscy Filharmonicy pod wodzą równie sławnego Zubina Mehty.
A przecież oba koncerty skomponował nastoletni Fryderyk żyjący w Warszawie, z dala od prawdziwie europejskich stolic, które poznał dopiero później. Romantyzm też jeszcze nie rozkwitł i choć Chopin stał się artystą tak silnie z nim utożsamianym, to jednak pozostał sobą – z własną wrażliwością, indywidualnym wyczuciem możliwości fortepianu i melodyką wywiedzioną w równym stopniu od Bacha i Mozarta co z włoskiej opery.
Takiego wizerunku Chopina brakuje mi w interpretacjach Lang Langa. W dołączonej do płyty książeczce pianista objaśnia, że grając jego utwory, wyobraża sobie piękne krajobrazy, spacer w ogrodzie, łódź na brzegu morza czy zatopionych w miłości kochanków. Dość banalne to stwierdzenia, a muzyka Chopina tylko z pozoru jest prosta i naturalna. Wymaga mądrości, jaką posiedli Artur Rubinstein, Martha Argerich czy Krystian Zimerman, na których nagarnia powołuje się Lang Lang.