Zamiast kremów, rękawiczek i młynków do kawy można dać im coś, w czym się przejrzą. Od śmierci Kofty minęło 20 lat i kolejne pokolenie słuchaczek ze zdziwieniem odkryje, jak dobrze je rozumiał.
Większość piosenek została zaaranżowana skromnie i tradycyjnie, przeważają samby i bossa novy. W tej sferze nie ma niespodzianek ani powodów do zachwytu, ale same melodie bronią się znakomicie: wydobywają znaczenie słów, wzmacniają melancholię, pomagają docenić żart.
Banaszak czuje te zwrotki: to świat jej muzyki, jej wrażliwości. Część utworów Kofta napisał z myślą o niej, ale także w tych pożyczonych z repertuaru innych artystów odczytała literackie niuanse, a życiowe prawdy rozmyślnie podała w lekkiej formie. W efekcie album jest nie tyle muzyczną, co poetycką ucztą.
Nie wszystkie utwory są znane. Do nieśmiertelnej „Samby przed rozstaniem” i najczęściej kojarzonej z autorem „Pamiętajcie o ogrodach” (tu w mało udanej, bluesowej wersji) Banaszak dołączyła utwory, które niedawno odnalazła wśród rękopisów Kofty.
W „Stoisz w kolejce po moje serce” do głosu dochodzi kobieta pożądana i odrobinę cyniczna: „Przed tobą tylko dwóch przystojnych, stoisz w kolejce po moje serce, starczy dla ciebie, bądź spokojny. Przeminął błędnych czas rycerzy, musisz poczekać, jak mnie pragniesz. Jak ci naprawdę tak zależy, to stań w kolejce i stój ładnie”. Ciekawe, co na to współcześni podrywacze, czyhający na panie przy wypolerowanych barach, niecierpliwi, pewni siebie i liczący na szybki podbój.