Najnowsza płyta już na okładce pokazuje człowieka, któremu wraca nadzieja, że może być lepiej. Muzyka jest wręcz radosna, bije od niej optymizm. Ale Springsteen się nie zmienił. Pokażcie mi polską gwiazdę, która śpiewa o wymachiwaniu młotem i ciężkiej pracy mającej pomóc w tym, by ziścił się amerykański sen. W Polsce uznano by to za wiochę, czereśniactwo. W Ameryce jest to pełne szlachetnej prostoty odwołanie do ludzi, którzy budowali i budują ten kraj. Pozostałe piosenki kontynuują tradycję amerykańskiej ballady w rockowym wydaniu. „Outlew Pete”, dynamiczne, przebojowe, z towarzyszeniem orkiestry i dzwonów, to opowieść o pewnym wyrzutku, który, tak jak źle zaczął, tak i źle skończył. „My Lucky Day” jest najprostszą, jak tylko sobie można wyobrazić, piosenką o szczęściu u boku ukochanej. A kiedy Springsteen śpiewa „Surprise, Surprise” o podróży z ukochaną we dwoje w dniu jej urodzin – trudno nie uśmiechnąć się razem z nim. Pewnie inni artyści wstydziliby się śpiewać o supermarkecie, a Springsteen skomponował wzruszająca melodię o miłości do pięknej dziewczyny, która tam pracuje. Znakomita, znacznie ostrzejsza, jest kompozycja „What Love Can Do” z bluesowymi gitarami. Fanom Springsteena przypadnie pewnie do gustu typowa dla niego kompozycja „This Life” czy country’owe „Good Eye” i „Tomorrow Never Knows”. Album kończy filmowa piosenka do „Wrestlera” z Mickeyem Rourke. Tylko Springsteen potrafi śpiewać tak delikatne ballady o mocnych ludziach.