Należy do pokolenia obciążonego tragicznymi doświadczeniami II wojny, a potem stalinizmu. Ale właśnie ta generacja dała światu wybitnych kompozytorów. Gdy po 1956 roku pojawiły się szczeliny w żelaznej kurtynie izolującej Polskę od demokratycznego świata, Wojciech Kilar, Krzysztof Penderecki albo właśnie Henryk Mikołaj Górecki starali się nadrobić stracony czas i w przyspieszonym tempie wchłaniali zdobycze XX-wiecznej sztuki. I szturmem zdobyli sale koncertowe.
Pierwsze utwory Henryka Mikołaja Góreckiego też bliskie były europejskiej awangardzie, ale zarazem proponował on muzykę oryginalną i indywidualną. Choć żył dotąd w małym świecie od razu potrafił wejść do muzycznego obiegu i zająć w nim własne miejsce.
[srodtytul]Partytura za rakietkę pingpongową[/srodtytul]
Urodził się 6 grudnia 1933 roku we wsi Czernica, nieopodal ośrodka górniczo-hutniczego Rydułtowy, leżącego blisko Rybnika, nieco dalej zaś od Zabrza i Katowic. Między tymi miejscowościami, które dzieli odległość kilkudziesięciu kilometrów, upłynie mu następne ćwierć wieku. Ojciec pracował na kolei i był muzykiem amatorem, matka zmarła, gdy Henryk miał dwa lata.
Ojciec ożenił się ponownie i w 1937 roku rodzina Góreckich przeniosła się do nowego domu w Rydułtowach. W 1943 roku dziesięcioletni Henryk rozpoczął naukę gry na skrzypcach u miejscowego nauczyciela. Te lekcje były dlań nielicznymi chwilami radości w trudnym wojennym czasie, który na dodatek przyniósł mu cztery operacje, konieczne po powikłaniach z powodu zwichnięcia biodra i gruźliczej infekcji kości.