Dwójka młodych ludzi całuje się na tylnym siedzeniu limuzyny z lat 50. Widać nagie plecy chłopaka i tatuaż na jego przedramieniu. Za szybą autostrada.
Bob Dylan wyeksponował na okładce swej 36. studyjnej płyty wnętrze samochodu, jakby chciał do niego wsiąść i wrócić do przełomu lat 50. i 60. A to, co niemożliwe w życiu, dokonało się dzięki muzyce.
– Instrumenty same zagrały jak na płytach wytwórni Chess i Sun – powiedział Dylan, wymieniając firmy, dla których nagrywali Muddy Waters i Howlin” Wolf. On słuchał ich jeszcze przed debiutem, tak jak młodzi zbuntowani bohaterowie albumu fotograficznego „Brooklyn Gang” Bruce’a Davidsona z 1959 r. To z niego zaczerpnął zdjęcie na okładkę.
Jeszcze jeden trop prowadzi do tamtej epoki – Edith Piaf i film Oliviera Dahana „Niczego nie żałuję” jej poświęcony. Dylan zaczął nagrywać płytę poproszony przez reżysera o piosenkę do jego nowego obrazu „My Own Love Song”. Piękna, liryczna ballada „Life Is Hard” opowiada o podróży do Memphis.
Nowa płyta Dylana zaskoczyła wszystkich. Spodziewaliśmy się krążka z niewydanymi piosenkami Johnny’ego Casha, tymczasem zaproponował chicagowskiego bluesa, brzmienia z Teksasu i Meksyku. Teksty napisał wraz z Robertem Hunterem związanym z Grateful Dead.