Triumf wyobraźni na jazzowym balu

Zakończył się Warsaw Summer Jazz Days. Zagrały trzy nietuzinkowe orkiestry. Było dowcipnie, wytwornie, w wielkim stylu

Publikacja: 09.07.2009 03:13

Randy Brecker

Randy Brecker

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

– Dziękuję, że przyszliście – mówił Włodek Pawlik do garstki słuchaczy, którzy wypełnili wczoraj Salę Kongresową ledwie w jednej czwartej. – To ostatni oddech polskiej muzyki. Jeśli nas nie wesprzecie, zostanie już tylko Britney Spears i Madonna.

– Najwyraźniej polska publiczność nie jest na tę muzykę gotowa – zawyrokował z przekąsem, choć uśmiechnięty Mariusz Adamiak. Szkoda, bo wczorajszy orkiestrowy finał festiwalu był wyjątkowy: zamiast zwyczajowych fajerwerków w wykonaniu światowych sław, oglądaliśmy fantastyczną współpracę Polaków i Amerykanów, dowód tego, że nie brakuje u nas fantazji i talentów.

Wieczór rozpoczęła suita skomponowana przez Włodka Pawlika z myślą o wspólnym wykonaniu z trębaczem Randym Breckerem. Pojawili się na scenie z orkiestrą Filharmonii Podlaskiej. W złożonym z sześciu części koncercie początkowo dominowały nostalgiczne tony. Otwierające solo Pawlika budowało klimat przemijania i niepokoju: jakby lada moment coś ważnego miało się skończyć.

W drugiej odsłonie, rozpoczętej przez perkusistę Cezarego Konrada, było już pogodniej. Randy Brecker prowadził trąbkę subtelnie i płynnie, więcej – wzruszająco. Konrad delikatnie muskał czynele, tworząc czystą dźwiękową płaszczyznę, na której Pawlik zostawiał finezyjne fortepianowe ornamenty.

To było znakomite porozumienie muzyków, bezbłędne odczytywanie intencji. Z czasem suita nabierała rumieńców: na pierwszy plan wyszły głośne bębny, tempo było szybsze, orkiestra grała z mocą, a muzykom sprawiało to większą przyjemność. Wreszcie Pawlik wstał i grał tańcząc nad klawiaturą.

Kiedy wybrzmiały ostatnie tony, muzycy ściskali sobie ręce wyraźnie zadowoleni. Mają powody – popisy solistów połączone z klasą i elegancją orkiestry dały godzinę błyskotliwej i refleksyjnej muzyki, zawieszonej między jazzem, klasyką a kompozycjami filmowymi.

Całkiem inną energię wnieśli członkowie stworzonego specjalnie na wczorajszy występ Tymański Brass Ensemble i występujący z nimi trębacz Dave Douglas. Tylko on zjawił się w marynarce, reszta przyszła w luźnych strojach, które idealnie oddawały charakter występu.

To była męska muzyka i męska zabawa. Mobilizowani wyrazistym podkładem, stworzonym przez perkusistę Kubę Staruszkiewicza i grającego na kontrabasie Tymańskiego, pięcioosobowy oddział wyposażony w instrumenty dęte ruszył do ofensywy. Grali mocno, nieustraszenie, jakby nic nie mogło ich zatrzymać. Przypominali grupę przyjaciół z podwórka, którzy – choć dawno zmienili muzyczne hobby w poważną pasję – wciąż czują chłopięcą chęć podbijania świata i rywalizacji. Takiej drużyny na żadnym boisku nie pokonałby nikt – niosła ich wyobraźnia, nie krępowali siebie wzajemnie, każdy dostał dość miejsca, by pokazać, co potrafi. A dodatkowo motywował ich fakt, że grali w hołdzie dla Lestera Bowie.

Dave Douglas jest wspaniałym partnerem do takich wypraw – wczoraj znów połączył wodę z ogniem: grał tradycyjnie i nowatorsko zarazem, jakby trzymał się ziemi, ale jednocześnie wylatywał na nieznaną innym orbitę. W występie tej męskiej drużyny błysnęła i inna bezcenna iskra – dowcip.

Jedyną damą wczorajszego wieczoru była kompozytorka Maria Schneider, która z wielką gracją i wyczuciem poprowadziła skompletowaną przez Krzysztofa Herdzina orkiestrę. Poruszała dłońmi w powietrzu, przesuwając niewidoczne masy dźwięków, a te jakby materializowały się zgodnie z jej życzeniem. Kompozycje Schneider są bogate, pełne dramatycznych zmian i zaskakujących przejść, ale przede wszystkim: szlachetne. Można się było poczuć, jak na wytwornym jazzowym balu.

 

Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem